Uleczyć Blitzo

Informacje: KLIK | Oryginał: KLIK | Autor: TalosLives



SPIS TREŚCI:

Moxxie zawsze zastanawiał się, co powiedzieliby jego rodzice, gdyby wiedzieli, że dołączył do firmy zabójców, mających dostęp do świata żywych. Ale jak ich znał, pewnie kazaliby mu zabić szefa, a potem skupić się na ważniejszych celach, które to im przyszłyby do głowy. Gdyby nie fakt, że jakaś mała cząstka Moxxiego, rozmiarem przypominająca orzeszka ziemnego, kazała mu troszczyć się o rodziców, nie zawahałby się przed wpakowaniem im kulki w czaszkę.

Odsunąwszy na bok myśli o zabiciu krewnych, Moxxie zerknął na innych pracowników, którzy byli tymczasowo pod jego dowództwem, ponieważ ich faktyczny szef wciąż nie mógł pracować.

Był zaskoczony, kiedy Loona zasugerowała, żeby przejął kierownictwo na czas rekonwalescencji jej ojca. Piekielny ogar nie chciała tego przyznać, ale nie miała zdolności przywódczych i nigdy nie należała do towarzyskich osób. Nie bez powodu większość jej przyjaciół stanowiła banda nieznajomych z internetu, pomijając kilka wyjątków takich jak Octavia. Z kolei Millie, mimo całej miłości Moxxiego, nadawała się bardziej na zabójcę niż szefa, więc ostatecznie to na niego spadła rola przywódcy.

 Aktualnie Loona przeglądała coś na swoim telefonie, jak zawsze zresztą, podczas gdy Grimbeak ostrzył noże na wypadek kolejnego zlecenia. Dzięki swoim umiejętnościom i doświadczeniu, sowi demon został przyjęty do zespołu z otwartymi ramionami. Teraz, gdy mieli przy sobie bardziej uzdolnionego zabójcę, mogli podjąć się bardziej wymagającym zadaniom, co znacznie zwiększyło ich reputację w ciągu kilku ostatnich miesięcy. Oczywiście Demon Goecji został tymczasowo wypożyczony przez Księcia Stolasa na czas nieobecności Blitzo, zresztą Moxxie wolałby mieć przy sobie szefa, gdyby miał wybór.

Życie w I.M.P. już nie było takie samo. Zabawne. Gdyby rok wcześniej zapytać Moxxiego, czy wolałby mieć spokojne i pozbawione stresów środowisko pracy, zamiast tego chaotycznego i przyprawiającego o ból głowy, z którym musiał się mierzyć, w mgnieniu oka odpowiedziałby „o kurwa, tak!”. Teraz, bez Blitzo, to wszystko wydawało się… nudne. Było nijakie, nieciekawe; nic się nie działo. Jasne, Blitzo często powodował zamieszanie i ściągał na nich kłopoty głupimi wybrykami, ale te chwile były niezapomniane i często zbliżały ich do siebie tak, jakby byli rodziną. Bez niego wydawało się, że nic się nie dzieje.

– Millie wciąż jest w łazience? – zapytała Loona, unosząc wzrok znad telefonu. Zerknęła na zaplecze, skąd dochodziły dźwięki miotania, co sprawiło, że aż się skrzywiła. – Serio, jest taka od kilku dni. Znów ugotowałeś te gówniane flaczki?

– Nie. Od kilku dni próbuję przekonać ją, żeby poszła do lekarza – stwierdził Moxxie, potrząsając głową. Jego żona potrafiła być uparta, kiedy w grę wchodziło jej zdrowie. – Ale wiesz, jaka jest Millie, jeśli chodzi o lekarzy. Ostatnim razem musieliśmy ją całą trójką zaciągnąć do kliniki na obowiązkowe szczepienie.

Drzwi łazienki otworzyły się z trzaskiem. Millie wyszła, wycierając dłonie w papierowy ręcznik, który chwilę później wyrzuciła do pobliskiego kosza.

– Już mi lepiej! Chodźmy! – oznajmiła z uśmiechem.

– Millie, myślę, że tym razem powinnaś sobie odpuścić – powiedział Moxxie. Podszedł do żony, pocierając tył głowy. – Znaczy, zdecydowanie nie czuje się dobrze i…

– Nic mi nie jest, Mox. Po prostu strułam się czymś do jedzenia. To wszystko. – Zachichotała, ale drgnięcie ogona zdradziło, że kłamała. – A teraz chodźmy zabić kilku neokomunistów!

Moxxie otworzył usta, gotów dalej się kłócić, ale ostatecznie z westchnieniem zdecydował zostawić to na później. Musieli wykończyć grupę terrorystów, jeśli chcieli wykończyć się ze zleceniem przed upływem terminu. Skinął na Loonę, a ta otworzyła portal do świata żywych, którym trójka zabójców przedostała się do Moskwy w Rosji. Wciąż było wcześnie, w tych stronach około godziny trzeciej, co zapewniło im osłonę nocy.

– Dobrze, tak jak planowaliśmy – polecił Moxxie, kiwając na Grimbeaka, który rozłożył skrzydła i poszybował na szczyt apartamentowca. Miał zacząć od najwyższego piętra i tą drogą dostać się na dół, podczas gdy Millie i Moxxie zamierzali uderzyć od parteru.

Nałożywszy tłumik na pistolety CZ P-09, para chochlików wparowała do głównego korytarza i po cichu skierowała się do windy, mijając drzemiącego przy biurku strażnika. Nacisnęli przycisk na górę, poczekali na windę, wsiedli do niej i ruszyli na kolejne piętro. Teraz wystarczyło tylko znaleźć odpowiednie mieszkanie, włamać się tam z pomocą wytrychów i pozbyć się śpiących mieszkańców kilkoma strzałami w głowę i tułów. Szybko i cicho, bez oporu i problemów. Czasami Millie podrzynała im gardła i chichotała, podczas gdy Moxxie romantycznie wzdychał na widok swojego anioła śmierci, pokrytego ludzką krwią.

Oczywiście nie we wszystkich mieszkaniach kryli się członkowie półświatka, dlatego Moxxie zażądał, by klient sprecyzował cele, by uniknąć skrzywdzenia niewinnych. To różniło się od metod, którymi zwykle posługiwał się Blitzo, ot tak zabijając tych, którzy byli Bogu ducha winni. Mox miał nadzieję, że uda mu się to zmienić po jego powrocie.

– W porządku, ten jest ostatni – szepnął Moxxie, zwracając się do żony zaraz po tym, jak otworzył drzwi. – Gotowa? – Nie dostał odpowiedzi. Millie stała ze spuszczoną głową, jedną ręką trzymając się za brzuch. – Millie?

– Hmm? Och, tak, jasne – zapewniła, wchodząc do mieszkania.

 Ostatni z celi leżał bez życia na kanapie, otoczony walającymi się po podłodze butelkami po wódce. Millie szybko przemknęła w jego stronę, zatrzymując się na tyle blisko, by wycelować pistolet prosto w jego głowę. Nagle w pokoju rozległ się bulgoczący dźwięk, a Millie upuściła pistolet, zakrywając usta obiema rękami. Moxxie już miała zapytać, czy wszystko w porządku, gdy nagle zwymiotowała wprost na człowieka.

Tyle że to nie były normalne wymioty. Takie nie rozpuszczały mięsa i kości tak, jakby zawierały w sobie kwas. Człowiek zawył z bólu, gdy całe jego ciało zaczęło się powoli topić niczym Zła Czarownica z Zachodu. Skóra mu poczerwieniała, by po chwili wyparować, ukazując mięśnie i kości, podczas gdy jego narządy zaczęły wyciekać na podłogę w postaci stopionej mazi.

Millie jęknęła i upadała na kolana, wciąż trzymając się za brzuch.

Pojmując, że muszą szybko się stąd wydostać, Moxxie porwał żonę na ręce, niosąc ją niczym pannę młodą. Popędził do windy, podczas gdy ludzie zaczęli wychodzić ze swoich mieszkań, ściągnięci hałasem. Kilku zaczęło dzwonić na policję. Gdy tylko winda znalazła się na samym dole, Moxxie bez tracenia czasu skierował się ku wyjściu. Nie przestał biec, póki nie dostrzegł Grimbeaka przy portalu.

– Co się stało? Usłyszałem krzyki, kiedy schodziłem z góry.

 – Musimy wracać do biura! – ponaglił Moxxie, z żoną na rękach wskakując do portalu.

Grimbeak szybko do nich dołączył, a Loona zamknęła portal, gdy tylko przez niego przeszli. Moxxie ostrożnie położył żonie na kanapie i pomógł jej usiąść, co skwitowała jękiem.

– Loona, szybko! Przynieś trochę wody! – rozkazał Moxxie, a Loona wzruszyła ramionami i poszła do kuchni. Wciąż trzymał żonę za ręce, podczas gdy ta pocierała brzuch. Wyglądała nieco blado. – Kochanie, wszystko dobrze?

– Uh, chyba tak… Co się ze mną dzieje? – jęknęła sfrustrowana Millie. Kiedy Loona przyniosła jej wody, wypiła ją jednym haustem. – Czuję się, jakby wywrócono mnie na drugą stronę.

– Dość tego, idziesz do lekarza! I żadnych „ale”, panienko! – wykrzyczał Moxxie, nie dając okazji na to, żeby mu przerwała. – Tym razem zamierzam postawić na swoim, Millie! Nie pozwolę, by przez twój upór coś ci się stało!

Loona odchrząknęła, by ściągnąć na siebie ich uwagę.

– Jutro idziemy odwiedzić tatę, więc możecie się z nami zabrać i Millie przy okazji pójdzie się zbadać. Nie martwcie się o ubezpieczenie. Od tego mamy Stolasa.

– Czy naprawdę mój pan stał się twoim rozwiązaniem na wszystko, co wiąże się z pieniędzmi? – zapytał Grimbeak, unosząc brwi.

 – A czy to jakkolwiek nadwyręża jego oszczędności? – zapytała Loona. Grimbeak nie odpowiedział. – Tak, tak myślałam.

– Dobra, niech będzie, ale żadnych zastrzyków – oznajmiła z irytacją Millie, krzyżując ramiona.

 – Jak możesz bać się zastrzyków, a jednocześnie lubić noże, sztylety, miecze i broń z ostrymi końcami? — zapytał Grimbeak, przechylając głowę.

– To po prostu dziwne uczucie, tyle! Zresztą wszyscy wiemy, że szczepionki to potajemny rządowy sposób wprowadzania nanomaszyn do naszej krwi, aby obserwować każdy nasz ruch! – obwieściła Millie.

– Och, do chuja pana, Millie! Przestań oglądać Alexa Jonesa w internecie!

***

Po przeteleportowaniu się z powrotem do pałacu, Stolas z zaskoczeniem zastał odzianego w strój kamerdynera Reginalda, czekającego na niego z dwoma kubkami gorącej herbaty.

– Dzień dobry, Panie. Strażnicy powiedzieli mi, że widzieli jak panienka Loona biegnie korytarzami tak, jakby się paliło. Kiedy zauważyłem, że ciebie również nie ma w pokoju, zdecydowałem się przygotować herbatę na twój powrót.

Jeśli była jakakolwiek dobra rzeczy w tym całym „porwaniu”, to na pewno fakt, że Stolas spędzał z Octavią więcej czasu niż przez ostatnie lata. Kiedy Stella odeszła, zostali we dwójkę (pomijając służbę i rodzinę Blitzo), więc musieli polegać na sobie. Ani Stolas, ani Octavia nie chcieli być niepokojeni przez swoich znajomych z wyższych sfer, zadających pytania od czasu rozwodu. Szczerze mówiąc, to była jedna z kwestii, w których się ze sobą zgadzali: ani trochę nie przepadali za szlachtą. Zbyt wielu przypominało Stellę, Nataszę i Aleksandra, pomijając kilka wyjątków. To dlatego ta dwójka miała tak wielu przyjaciół spoza ich własnej demonicznej rasy. Byli czarujący, wyjątkowi, a przede wszystkim czuli się bardziej cywilizowani niż tak zwana „elita” ich społeczeństwa.

Popijając herbatę, Stolas spojrzał na jedzącą naleśniki z masłem orzechowym Octavię.

– Więc o czym chciałeś ze mną rozmawiać? – zapytała, wycierając usta.

Stolas westchnął i polecił swoim służącym, by się oddaliły. Nawet jeśli wszyscy wiedzieli, czego dotyczył jego plan ratunku dla Blitzo, wciąż pragnął wyznać Octavii prawdę osobiście i na osobności.

– Cóż, zanim zaczniemy. Jak się masz?

– Myślę, że dobrze. – Octavia wzruszyła ramionami. Rozłożyła się na krześle, wciąż ściskając kubek z herbatą. – Większość moich znajomych przestała wypytywać o to, co się stało. To było… trudne, jeśli mam być szczera, ale ruszyłam dalej. Loona okazała się bardzo pomocna.

– Masz szczęście, że możesz liczyć na tak lojalną przyjaciółkę – stwierdził z uśmiechem Stolas.

– Tak, dużo rozmawiałyśmy o… jej ojcu… i tej kobiecie – wymamrotała Octavia, wzbijając wzrok w podłogę, gdy wspomniała o kobiecie, której imienia unikała. – I o wielu innych rzeczach.

Stolas zagryzł wargi. Nawet po wykopaniu Stelli i rozwodzie, Octavia ani raz nie wypowiedziała imienia matki. Zawsze nazywała ją „tą kobietą”, a gdy była zagniewana: „tą suką”. Stolas nie zamierzał jej przed tym powstrzymywać, ale skłamałby, gdyby stwierdził, że go to nie martwiło. Chciał o tym porozmawiać, ale wiedział, że sama wypowiedzenie tego imienia sprawiłoby, żeby Octavia spróbowała roztrzaskać coś z pomocą swojej magii. Nawet po szczęściu miesiącach rana, którą Stella zadała swojej rodzinie, pozostawała dla nich zbyt świeża. To z jej winy Blitzo zmagał się z traumą psychiczną i fizyczną, która pogrążyła w rozpaczy nie tylko jego rodzinę, ale także ich.

Za jego plecami krążyły niezliczone plotki na temat rozwodu. Wiadomo było, że nie było między nimi prawdziwej miłości, ale był szacunek, a nawet do pewnego stopnia nawet przyjaźń. Stella był kimś, komu Stolas ufał, nawet jeśli mieli swoje problemy, ponieważ myślał, że po tysiącu lat ze sobą coś ich łączy. A jednak to ona kazała porwać jego kochanka, torturować go, zgwałcić, doprowadzić niemal do szaleństwa i prawie zabić. Stella mogła być temu przeciwna. Mogła tego wszystkiego żałować i starać się uratować Blitzo, kiedy sprawy zaszły za daleko, ale to wciąż ona pozostawała tą, która do tego doprowadziła.

Skrzywdzenie kochanka było bolesne i niewybaczalne, ale to wciąż pozostawało niczym w porównaniu z cierpieniem Octavii. Pierwsze trzy miesiące były ciężkie, a córka często odwiedzała jego pokoju, wślizgiwała się do jego łóżka i przytulała, wypłakując sobie oczy przed snem. Próbował załagodzić jej szloch piosenkami i szeptami, ale nawet on czasami płakał. Kiedyś byli rodziną. Rodziną, która miała swoje problemy, ale powoli je rozwiązywała. A teraz? Gniazdo zostało rozbite, a gojenie się ran trwało długo.

I właśnie z tych powodów Stolas nie potrafił wybaczyć swojej byłej żonie.

– Ale zgaduję, że nie przyszedłeś, by rozmawiać o moich uczuciach – powiedziała Octavia, odkładając kubek. Złożyła nogę i oparła na niej dłonie, po czym zmrużyła oczy i z powagą zapytała: – Tato, co planujesz?

 To było wręcz przerażające, jak bardzo w tamtej chwili przypominała matkę. Stolas westchnął i spokojnie oparł się plecami o krzesło.

– Chyba nie powinienem się dziwić, że się zorientowałaś.

– Jeszcze nie wiem wszystkiego – przyznała Octavia, wzruszając ramionami. – Ale widziałam, jak rozmawiasz ze służącymi. Wszyscy wydawali się zdeterminowani i podenerwowani z jakiegoś powodu. Poza tym podsłuchałam, że masz jakiś niebezpieczny pomysł na to, jak ocalić Blitzo. Czymkolwiek to jest, musi być bardzo groźne, skoro jeszcze tego nie zrobiłeś.

Z ciężkim westchnieniem, Stolas powoli podniósł się i przeszedł kawałek, spoglądając na ogrody, nad którymi tak ciężko pracował, zanim na powrót odwrócił się do córki. Spróbował zebrać myśli i znaleźć odpowiednie słowa, by jej to wyjaśnić.

– To… więcej niż tylko niebezpieczne, Octavio. Jeśli ktoś się dowie, to będzie koniec dla nas i wszystkich, których znamy. Każdy demon z każdego kręgu przybędzie, żeby nas zniszczyć. Nic nas nie uratuje. Nawet ucieczka do świata śmiertelników.

Odwrócił się i spojrzał jej prosto w oczy.

– Gdyby chodziło tylko o mnie, ocaliłbym Blitzo bez chwili wahania. Jest… dla mnie ważny. Szczerze mówiąc, bardzo go kocham. – Stolas zamknął oczy i pozwolił, by po jego policzkach spłynęły łzy bezsilności nad losem chochlika, którego nie mógł uratować. Mimo całej swojej potęgi i doświadczenia, nie potrafił go uleczyć. – Ale to ty jesteś światłem mojego życia. Odkąd przyszłaś na świat, robiłem wszystko, byś czuła się szczęśliwa i kochana. Czasami wszystko psułem, przyznaję, ale moja miłość do ciebie nie uległa zmianie od dnia, w którym się wyklułaś.

– Tato… – szepnęła Octavia, uśmiechając się.

– Nie mógłbym zaryzykować ciebie. Dlatego tak długo się waham. Szczerze zapytałem każdego z moich sług, mając nadzieję, że odmówią, bym mógł użyć tego jako kolejnej wymówki, by przez to nie przechodzić. – Stolas zachichotał. – Ale najwyraźniej jestem zbyt dobrym szefem, skoro wszyscy odpowiedzieli, że zostaną ze mną do końca.

– Czy… naprawdę jest aż tak źle? – zapytała nerwowo Octavia.

– Moi rodzice najpewniej zabiliby mnie, gdyby wiedzieli, co planuję zrobić – odpowiedział Stolas. Octavia przełknęła z trudem. – Bo to będzie zdrada najwyższej rangi. Widzisz, jest jedna pewna grupa, która może pomóc Blitzo. Grupa tych, którzy są ekspertami w uzdrawianiu, a ich zdolności przekraczają wszelakie oczekiwania. Mogą leczyć nie tylko rany fizyczne, ale także psychiczne i emocjonalne. Mogą wejść głęboko w twoją duszę i pomóc ci uporać się z ciemnością w tobie, by umożliwić ci odnowienie. Robią to dla tych, którzy przybywają do ich królestwa z depresją, lękami, schizofrenią i innymi chorobami psychicznymi. Nawet tymi duchowymi.

 Oczy Octavii rozszerzyły się, a na jej twarzy odmalował się szok.

– C-chwila! Mówisz o…

– O Lekarzach Duszy – powiedział z szacunkiem Stolas. Nawet w piekle byli znani ze swojej niesamowitej mocy. – Najwspanialszych uzdrowicielach w całym Królestwie Niebieskim.

– Chcesz p-poprosić anioły… nie, nawet nie anioły, ale Lekarzy Dusz, by uzdrowili Blitzo?! Najwyżej postawione Cnoty w całej ich hierarchii?! Tych, którzy pobierają nauki od samego Archanioła Rafała?! Archanioła, który leczy choroby jednym ruchem nadgarstka?! – zapytała z przerażeniem. – Czyś ty oszalał, tato?! Niebiosa nigdy nie pozwolą, by którykolwiek tutaj przybył i uleczył demona! Zwłaszcza chochlika! Nie wspominając o tym, że gdyby to się wydało, Lucyfer wysłałby za nami każdego Zwierzchnika, Szlachcica, Generała i Łowców Nagród w mniej niż uderzenie serca! Osobiście przyszedłby po to, by nas zabić!

– Wiem o tym, ale jaki mam wybór?! – krzyknął Stolas, uderzeniem pięści przepoławiając stół. Octavia aż podskoczyła, podczas gdy on spróbował się uspokoić. – Octavio, jest coraz gorzej. W całym Piekle nie ma niczego, co mu pomoże. Będzie dalej się pogrążał, aż stanie się tak szalony, że albo wyląduje w zakładzie dla obłąkanych, albo… zabije się.

– C-cóż, wróci, prawda? – zauważyła nerwowo Octavia, chociaż czuła się okropnie, musząc to powiedzieć. – B-Blitzo i tak wróci do życia po swojej śmierci. W końcu tylko anielska broń…

– Wspomnienie tego bólu pozostanie, Octavio – szepnął Stolas, potrząsając głową. – Śmierć nie wystarczy, by demony po swojej śmierci zapomniały o tym, co je spotkało. To, co przytrafiło się Blitzo, pozostanie z nim na zawsze, a szczególnie blizny spowodowane przez pasożyta. Jedynym sposobem, by to zakończyć, byłoby dla niego zabić się anielską bronią albo pozwolić, by ktoś zrobił to za niego. Widziałem to podczas wojny między Starszymi a Diabłami. Kiedy zainfekowani pojmowali, że śmierć nie ukróci ich cierpienia, sięgali po ostateczne rozwiązanie i skracali swoje życia z pomocą niebiańskiej broni. Myślisz, że dlaczego niektórzy samobójcy po prostu pozwalają się zabić podczas Dnia Oczyszczenia? Bo niezależnie od tego, jak wiele razy sami kończyli swoje życie, ich ból nigdy nie znikał. – Spojrzał na córkę ze strachem w oczach, coraz bliższy łez. – Nie będzie lekarstwa dla Blitzo, jeśli posunie się tak daleko. Wyłącznie wieczne cierpienie albo śmierć. To… jedyna szansa, jaką mamy…

Octavia wzięła kilka głębokich oddechów i z westchnieniem pogrążyła się we własnych myślach. Stolas wiedział, że taki wybór byłby ciężarem dla nich obojga. Doskonale zdawał sobie sprawę z ryzyka i chciał, aby Octavia wzięła to pod uwagę przed dokonaniem wyboru. Wszystko sprowadzało się do jej decyzji o ocaleniu Blitzo przed nim samym. Stolas nigdy wcześniej nie widział Lekarzy Dusz w akcji, ale z zasłyszanych historii wiedział, że byli skuteczni. Niektórzy ludzie, którzy kiedyś byli nękani tajemniczymi problemami psychicznymi, wychodzili z nich dzięki ich pomocy. A jeśli ktoś z problemami psychicznymi lub duchowymi wkraczał do Nieba, spotykał Lekarza Duszy, by ten pozbył się dręczących go obciążeń.

Nie znał procesu, nie znał też środków ani mocy, których używali podczas tych działań. Niebiańskie Cuda pozostawały tajemnicą dla wszystkich, z wyjątkiem Upadłych, jednak ci nie byli w stanie osiągnąć podobnych efektów, jako że porzucili boskość na rzecz bycia demonami. Jeśli jednak chodziło o moc, którą Stolas widział niegdyś u aniołów, pracując z nimi w Czyśćcu przy budowie nowych Niebios i Piekieł, byłaby to jedyna nadzieja, jaką mieli na uzdrowienie Blitzo.

– Jak chcesz to zrobić? – zapytała Octavia, składając ze sobą ręce. – Kto by się na to zgodził?

– Metatron – wymamrotał Stolas, rozglądając się, zupełnie jakby wspomniany mógł go obserwować. Mawiano, że miał tysiąc oczu, zaś te plotki nie wzięły się znikąd. Miał swoje oczy wszędzie, nawet w Piekle, a one informowały go o wszystkim, co się działo – czy to w Piekle, czy też w Niebie, na Ziemi albo w Czyśćcu. Poniekąd przypominał Lorda Belzebuba z jego aktami, tyle że był bardziej irytujący. Stolas wciąż pamiętał swoje zażenowanie, gdy okazało się, że Metatron z pomocą swoich oczu odkrył, że lubił śpiewać pod prysznicem kawałki Ricky’ego Martina. – On… najpewniej jest jedynym anielskim znajomym, jakiego mam. Pracujemy razem już tak długo… i nawet jeśli nie myśli o mnie jak o przyjacielu, okaże dość szacunku, by mnie wysłuchać.

– Ale wiesz, że nawet jeśli Niebo wyrazi zgodę, będą oczekiwać czegoś w zamian – podsumowała Octavia.

– Tak. – Stolas podszedł do córki i położył dłonie na jej ramionach. – A ja mogę zaoferować im tylko jedno…

***

Blitzo nienawidził rozmów z jakimikolwiek lekarzami. Był pewien, że połowa gówna, które mówili, była po prostu medyczną paplaniną, mającą sprawić, by brzmieli mądrze. A on nie był głupi. Okropny w pisaniu, ale na pewno nie głupi. Wiedział, że ten psychiatra, z którym rozmawiał, nie chciał niczego więcej, jak tylko rozłożyć ręce, dać mu pigułki szczęścia i wyjść z grubym czekiem, żeby mogła wydać go na wyśmienitą kuchnię i wino.

Nie miał pojęcia, dlaczego ciągnęli to po tych sześciu miesiącach. Cóż, oczywiście przez jego załamanie, ale przecież zawsze taki był. Trwał w tym stanie od blisko stu lat, więc tym bardziej nic nie miało go naprawić w zaledwie jedną noc. Spędził lata, trzymając to głęboko w sobie. Narkotyki, pieniądze, zabijanie ludzi i sporadyczne skupianie się na zbudowaniu rodziny, którą pokochał przez ostatnie lata.

I wystarczyło zaledwie dziesięć dni, żeby to zniszczyć.

– Blitzo! – Chochlik podniósł wzrok. Siedział na kanapie, gdzie psychiatra – olbrzymia demoniczna kobieta – wpatrywała się w niego swoimi migoczącymi oczami, przed sobą mając unoszący się notatnik i ołówek. – Proszę, skup się. W końcu nasze spotkania są finansowane przez Księcia Stolasa.

Gdyby Stolas był mądrzejszy, wydawałby pieniądze na coś przydatniejszego, pomyślał Blitzo, sięgając po chipsy, które psychiatra przyniosła w ramach przekąski. Gryząc jednego, Blitzo westchnął i ze znużonym wyrazem twarzy spojrzał w stronę okna.

– Więc co mówiłaś?

– Pytałam, co śniło ci się zeszłej nocy – powtórzyła, przewracając swoim wielkim środkowym okiem. – Dotyczył twoich sióstr, prawda?

– Taa… I znów nie udało mi się uratować – odparł gorzko Blitzo, patrząc gniewnie na swoją terapeutkę. – Przynajmniej tym razem nie musiałem oglądać, jak moja starsza siostra zostaje zgwałcona.

– Tak, wspominałeś o tym kilka razy. – Kobieta zapisała kilka rzeczy. – Powiedz mi, czy wiesz, kto odpowiada za śmierć twoich sióstr? Opisujesz to bardzo szczegółowo, ale co z tym, który za tym stoi?

– Są martwi – odparł Blitzo, krzyżując ramiona i nogi. – Zabiłem ich. Wszystkich. Zajęło mi to lata, ale zrobiłem to.

– A jednak nie wydajesz się z tego zadowolony – podsumowała psychiatra. – Dlaczego?

– Ponieważ zbyt wiele mnie to kosztowało – zaczął i poczuł, że jego usta drżą, a puls przyśpiesza. Nagle zobaczył jej uśmiech i poczuł dotyk ciepłego łuskowanego ciała. Czuł zapach jej pierzastych włosów, a kojący głos rozbrzmiał w jego uszach.

Podniósłszy się, Blitzo ruszył ku drzwiom.

– Skończymy w tym miejscu.

– Wciąż mamy dwadzieścia…

– Kończymy! – zawołał, zatrzaskując drzwi i ruszając ku swojemu pokoju. Wiedział, że zostanie za to skarcony, ale miał to gdzieś. Kurwa, trudno było przejmować się czymkolwiek!

Zignorował spojrzenia personelu i po prostu skierował się do swojego pokoju. Zamknął drzwi, zaryglował je i powoli oparł się plecami o ścianę, po czym zsunął się na podłogę. Kiedy był już pewien, że nikt do niego nie przyjdzie, oparł głowę na kolanach i w końcu pozwolił łzom popłynąć. Wspomnienia wróciły, a wraz z nimi żal. Każdemu szeptowi jej głosu towarzyszył krzyk. Miękki, łuskowaty dotyk jej ciepłej skóry został zastąpiony zimną i martwą kończyną w jego ramionach. Dokonał zemsty, ale ostatecznie kosztowało go to zbyt wiele.

– Zella… – wyszeptał Blitzo, ocierając łzy. – Tak mi przykro.

Nie mógł uratować swoich sióstr. Nie mógł uratować swojej żony. Nie mógł nikogo uratować, w tym siebie samego. To jego wina, że był tak słaby, że go dopadli. Wszyscy ci słudzy Stolasa, którzy zginęli próbując go uratować, byli jego winą. Loona i reszta też mogli zginąć. Mówią, że był tego wart, ale czy na pewno?

Blitzo powoli wstał i skierował się do łóżka. Spod poduszki powoli wyciągnął żyletkę z czerwonymi krawędziami i westchnął, wsuwając ją w prawą dłoń. Powoli podwinął rękaw szpitalnej koszuli, by spojrzeć na blizny pod lewym nadgarstkiem. Demoniczne zdolności sprawiły, że zaleczyły się i z czasem miały wyblaknąć, ale wciąż mógł je odtworzyć.

Zaczął ponownie przecinać linie, jedną po drugiej, oddychając głęboko i upuszczając krew, by złagodzić ból. Gdyby miał wybrać pomiędzy bólem zadawanych ran a bólem, który czuł w sercu, niezależnie od dnia wybrałby ten pierwszy. W zasadzie, pragnął go.