Uleczyć Blitzo
– Okej, przyznaję. Tego się nie
spodziewałem – powiedział Metatron, wpatrując się w Stolasa, który wciąż lśnił
za sprawą pokrywających ciało run. Książę nie odważył się ruszyć ani o krok, póki
Metatron się nie odezwie lub nie wyrazi zgody na zawarcie umowy. Pocierając tył
głowy, Głos Boga westchnął i potrząsnął głową. – Naprawdę chcesz złożyć nierozerwalną,
wieczną przysięgę służby dla nas? Ty, cała twoja linia, twoi słudzy i ich
rodziny? Czy ty w ogóle...?
– Zapytałem
każde z nich. Począwszy od córki, aż po woźnych – odpowiedział stanowczo
Stolas. – Każdy strażnik, szpieg, legionista, lokaj, pokojówka, kucharz,
krawiec, ogrodnik i wszyscy inni zgodzili się, żebym to zrobił. Gdyby choć jedno
z nich powiedziałoby „nie”, nie zrobiłbym tego. Ale wszyscy są na to gotowi.
Moja córka jest gotowa zaryzykować wszystko.
– Jeśli
Lucyfer się dowie, spotka cię coś gorszego niż śmierć – ostrzegł Metatron,
krzyżując ramiona. – Nie będę w stanie cię przed nim ocalić.
– Wiem –
szepnął Stolas, zamykając oczy. – Ale jest to ryzyko, które ja i wszyscy inni
jesteśmy gotowi podjąć.
– Wszystko dla
tego jednego chochlika? Dlaczego? – zapytał Metatron.
Dlaczego?
Powód był tylko jeden, ale wystarczył.
– Ponieważ go
kocham.
Zapadła długa
cisza, nie licząc otaczającego ich wszechświata. Metatron nie poruszył żadnym
mięśniem, a jego oczy nie wyrażały żadnych emocji. Po chwili, która wydawała
się wiecznością, Metatron westchnął i wyjął swojego osobistego Aiona.
– Nie mogę zadecydować
w pojedynkę. Muszę wykonać kilka telefonów. Poczekaj tutaj.
Stolas jedynie
skinął głową, powoli wstając i obserwując, jak Metatron idzie do krańca pokoju
i tam znika bez śladu. Usiadłszy, książę powoli nalał sobie kolejną filiżankę
herbaty i czekał.
Czekał. I
modlił się.
***
Po tym, co wydarzyło się dzień
wcześniej, Moxxie uznał, że lepiej będzie, jeśli on i Millie przez kilka dni
nie pojawią się w pracy. Przynajmniej do czasu przebudzenia Blitzo. Loona czuła
to samo, gdy Moxxie do niej zadzwoniła, ale ciężko było usłyszeć piekielną ogar
ze względu na to, jak cicho mówiła. Moxxie mógł przysiąc, że słyszy ciche
łkanie w jej głosie, wiec wysłał szybkiego SMS-a do Octavii, prosząc, by się nią
zaopiekowała. Być może nie dogadywał się zbyt dobrze z Looną, ale czuł, że zajmowanie
się nią w czasie rekonwalescencji szefa, należy do jego obowiązków.
Skoro już o
tym mowa, Moxxie postanowiła go odwiedzić, aby zobaczyć, jak się czuje. Millie
nadal była zbyt przestraszona, aby przyjść, więc zdecydowała się zostać w domu
i porozmawiać z rodziną przez telefon. Zasugerował, aby przy okazji poszukała ładnych
imion dla dzieci, co miało odwrócić jej uwagę od poczucia winy. Była część
Moxxiego, tylko niewielka, która chciała zbesztać szefa za skakanie z budynku i
prawie śmierć, ale chochlik wiedział, że to nic nie da. Blitzo już był w
kruchym stanie fizycznym i psychicznym i choć Moxxie chciał go udusić za jego zachowanie,
zdołał stłumić te uczucia.
Zamiast tego
po prostu patrzył na ledwo oddychającego chochlika przed nim, zabandażowanego
bardziej niż mumia. Z każdą sekundą, w której słyszał sygnał czujnika tętna,
jego serce podskakiwało w klatce piersiowej. Zupełnie jakby spodziewał się, że
w każdej chwili wszystko się posypie. Ten dźwięk wciąż był najbardziej
przerażającą rzeczą, jaką Moxxie kiedykolwiek słyszał w swoim życiu.
No cóż, drugim
najgorszym dźwiękiem, pomyślał Moxxie, zamykając oczy. Dźwięk wybuchającej
bomby i krzyki setek niewinnych, wrzeszczących z przerażenia demonów, odbiły
się echem w jego głowie, wraz z jego własnym krzykiem przerażenia,
niedowierzania i zdrady.
Odpychając te
myśli na bok, Moxxie ponownie skupił swoją uwagę na Blitzo. Po kilku kolejnych
minutach milczącego patrzenia, wyszeptał:
– Jesteś
prawdziwym dupkiem, wiesz? – Zamilkł na chwilę, na wypadek, gdyby szef jednak
go słuchał. – Chcemy ci pomóc, a ty robisz taki gówniany numer.
Moxxie czuł,
jak drżą mu ręce, gdy je zacisnął.
– Prawie dać
się zabić w ten sposób. Nie przebiliśmy się przez dziesiątki demonów tylko po
to, żeby ocalić twoją żałosną, czerwoną dupę. Ryzykujemy nasze życia, żeby ci
pomóc, a nie po to, byś mógł tak po prostu umrzeć. – Zamknął oczy ze
wściekłości. – Nie masz prawa umierać. Nie po tym, ile Loona przez ciebie
wypłakała. Nie po tym, jak moja żona i ja zaryzykowaliśmy wszystko, żeby cię
odzyskać. Są dni, kiedy zastanawiam się, dlaczego wciąż przy tobie jestem. Są
dni, kiedy zadaję sobie pytanie, dlaczego, w imię Szatana, trzymam się
pieprzonego drania, który komplikuje moje życie bardziej niż to konieczne!
Łzy spłynęły
po twarzy Moxxie, gdy wstał i podszedł do Blitza.
– Czasami
zastanawiam się, czy nie byłoby najlepiej po prostu odejść. Zostawić ciebie i
tę firmę i zabierać Millie gdzieś, gdzie nie będziemy musieli przejmować się
tymi ciągłymi bzdurami. Chcesz wiedzieć, dlaczego, do cholery, tego nie robię?!
Biorąc kilka
głębokich oddechów, Moxxie powoli chwycił krawędzie łóżka i poczuł, jak uginają
się pod nim kolana.
– Ponieważ,
Blitz, jesteś jedynym pierdolonym przyjacielem, jakiego mam w całym tym
opuszczonym Piekle.
Znał wady
swojego szefa. Wszystkie problemy, które miał i te, które spowodował. Bardziej
inteligentny demon już by odszedł. Porzuć tę pracę i znajdź nowe miejsce, w
którym mógłby się rozwijać. Każdy demon wiedział, że najważniejsze jest
przetrwanie, a kiedy byłeś z Blitzo, ryzyko śmierci było wyższe niż w
jakikolwiek zwykły dzień w tym popierdolonym wszechświecie. Od czasu dołączenia
do I.M.P., Moxxie wielokrotnie wylądowałby w grobie, przy okazji będąc
wyśmiewanym z powodu wszystkiego, od ubioru, aż po gust muzyczny. Wszystko
przez tego cholernego chochlika, którego miał przed sobą i za którym płakał.
Niektórzy powiedzieliby, że ta relacja była pełna przemocy i może w pewnym
sensie tak było, ale chodziło o coś więcej. W Blitzo zawsze było coś więcej.
Moxxiemu zajęło dużo czasu, zanim to dostrzegł, ale zobaczył to i od pory nie
potrafił tego zignorować w kontaktach z szefem.
– ... Pamiętasz
to, jak półtora roku temu odwiedził nas ten Upadły? – szepnął, otwierając oczy
i patrząc na spokojną twarz nieprzytomnego szefa. – To był dzień, w którym
uświadomiłem sobie, że masz też lepszą stronę… I dlatego jestem przy tobie,
nawet po tym wszystkim, co się wydarzyło…
***
Półtorej roku temu…
– Do cholery, Sir! Czy
kiedykolwiek myślałeś nad tym, co robisz z pieniędzmi, które zarabiamy?! – Moxxie
już chyba po raz szósty tego dnia krzyczał po tym, jak zdenerwowało go coś, co
zrobił jego szef.
Pierwszy raz
miał miejsce, gdy Blitzo rzucił Moxxiemu w twarz poranną kawą, mówiąc mu, że
nienawidzi rodzaju użytego cukru i oczekuje czegoś innego. Drugi, gdy Blitzo
wysłał e-mail z GIF-em przedstawiającym świnię z głową Moxxiego, biczowaną
przez rolnika z twarzą Millie. Przysięgał, że nigdy nie słyszał, żeby Loona
śmiała się bardziej niż w tamtym momencie.
Trzeci i
czwarty zbiegły się w czasie, gdy przyszedł klient i okazało się, że był to
demon Ogr Smrodek, o którym mówiono, że śmierdzi tak brzydko, że każde
pierdnięcie skutkowało masową utratą życia. Wszyscy szybko zaopatrzyli się w
maski przeciwgazowe. Wszyscy z wyjątkiem Moxxiego, ponieważ Blitzo przywłaszczył
sobie dwie. Moxxie próbował uciec, ale odór wydzielany przez demona był zbyt
intensywny i zemdlał. Co doprowadziło do tego, że Blitzo wykonał mu usta-usta,
aby obudzić go godzinę później. Moxxie mógł przysiąc, że użył w trakcie języka.
Piąty sprowadzał
się do tego, że nie mógł pójść z żoną na lunch, ponieważ Blitzo potrzebował
jego pomocy, co doprowadziło do obecnego problemu. Moxxie chrząknął, ustawiając
kanapę w biurze Blitzo – nowiutką, wykonaną z drogiej skóry i smoczych łusek. Przesuwał
ją już od pół godziny, podczas gdy jego szef popijał napój gazowany przez
słomkę.
Bekając,
Blitzo powiedział:
– Och, daj
spokój, Moxxie. Kosztowała tylko niecałych trzydzieści tysięcy. A co, gdybym
pobrał to z firmowego funduszu urlopowego? Obecnie jesteśmy tak zajęci, że
wątpię, czy w ogóle będziemy mieli czas na wakacje. Myślę też, że powinniśmy
przesunąć ją bardziej w lewo.
– Ale po co ci
kanapa ze smoczymi łuskami? Jaki w tym sens? – mruknął Moxxie, przewracając
oczami.
– Hej,
niedługo nadejdzie zima i mój tyłek musi być rozgrzany, jeśli mam porządnie
zabijać ludzi – odpowiedział z uśmiechem Blitzo. – Smocze łuski są gorące nawet
po oddzieleniu ich od właścicieli. Chcę mieć pewność, że moje bułeczki będą
chrupiące.
– Sir, żyjemy
w Piekle. W Pierścieniu Dumy. To jeden z najgorętszych pierścieni w całym Pentagramie
– zauważył Moxxie. – To nie jest Pierścień Zdrady, gdzie jest tak zimno, że
kutas odpada.
– Tak, ale
robi się bardzo wietrznie. Wiatr oznacza spadek temperatury, a spadek
temperatury oznacza zimno. To oznacza zimną krew. Koniec dyskusji – powiedział
Blitzo, po czym wyrzucił napój i klasnął w dłonie. – Teraz ruchy, ruchy! Chcę mieć
to skończone przed lunchem.
Moxxie już
miał coś krzyknąć, gdy zadzwonił dzwonek przy wejściu, a Blitzo z rozmachem zdzielił
w twarzą mniejszego chochlika, kiedy pobiegł je otworzyć. Podnosząc się z
ziemi, Moxxie mruczał pod nosem, podczas gdy Blitzo zaczął się witać.
– Witamy u Impulsywnych Morderczych Profesjonalistów, którzy zabijają kogo chcesz, tak długo… jak… hm… Cześć?
Słysząc, jak słowa
Blitzo cichną, Moxxie uniósł wzrok, zastanawiając się, co było tego przyczyną. A
potem poczuł, że jego skóra robi się biała, gdy zobaczył, kto stał w progu. Stojąca
przed nimi postać była tak piękną istotą, że nawet szczęśliwie żonaty Moxxie, poczuł,
jak serce mu wyskakuje z piersi, gdy zobaczył ją wchodzącą do ich biura, gdzie
nawet nie spojrzała na Blitzo. Jej wspaniała, śnieżnobiała skóra była tak
czysta, że wyglądała jak kruche szkło. Wąskie, cienkie i zimne, delikatne
oczy rozglądały się dookoła ze stylowym spojrzeniem, a po nawiązaniu z nią
kontaktu wzrokowego, Moxxie poczuł, jak jego instynkt mówi mu, żeby nie denerwował
tej kobiety. I był po temu dobry powód. Za jej plecami znajdowały się czyste,
czarne anielskie skrzydła, a tylko jeden rodzaj rasy w całym Piekle je
posiadał: Upadli.
Najwyższy
poziom demonów w całej hierarchii Piekła. Dawniej Aniołowie Niebios, teraz
demony potępione w otchłani podziemnego świata za nieudany bunt. To była istota,
z którą nie zadarłby nawet książę Stolas. Miała na sobie ciemnoczerwoną
sukienkę sięgającą jedynie do kolan i z rozcięciami po bokach, uwydatniającymi
jej długie, blade nogi. Jej piersi tylko w połowie były wystawione do świata;
resztę zakrył strój, a pomiędzy krągłościami lśniła srebrna broszka z
fioletowym klejnotem w środku. Na głowie nosiła srebrny diadem z półksiężycem i
gwiazdami, a ramiona i skrzydła osłaniała srebrna zbroja, która wyglądała na
droższą niż każdy dom w całej pobliskiej dzielnicy. Jedyną rzeczą, która
wyglądała w niej normalnie, była czarna teczka, którą trzymała w prawej ręce.
– Hm,
spodziewam się, że to miejsce będzie mniejsze – przyznała Upadła, po czym
zwróciła się do Blitzo. – Czy mam do czynienia z panem Blizem?
– O, tak! –
przyznał z nerwowym uśmiechem Blitzo, po czym skłonił się przed kobietą. – Blitz.
„O” jest nieme. Założyciel i dyrektor generalny I.M.P. Ehm, w czym możemy pani pomóc…?
– Nazywam się
Amanda Sar-Elion – przedstawiła się Upadła, ignorując wyciągniętą dłoń Blitzo,
po czym rozejrzała się. – Czy jest biuro, w którym możemy omówić interesy?
– Jasne! Moje
biuro jest dokładnie tutaj! – powiedział Blitzo, prowadząc panią Sar-Elion do
swojego gabinetu. – Moxxie, przygotuj naszemu klientowi coś do picia!
– To nie
będzie konieczne – oznajmiła pani Sar-Elion, siadając po drugiej stronie biurka
i krzyżując nogi. – Nie zostanę długo. Chciałbym także porozmawiać z panem
osobności, panie Blitz.
– Oczywiście.
Moxxie? Wypierdalaj – oznajmił Blitzo, wskazując drzwi.
Ten jeden raz
Moxxie nie odpowiedział i jedynie skinęła głową. Nie miał zamiaru się kłócić,
kiedy w pokoju był klient, zwłaszcza Upadły Anioł . Po zamknięciu za sobą drzwi
miał już wrócić do swojego biurka, ale jednak się zatrzymał. To było po prostu
zbyt podejrzane i nienaturalne. Wszyscy ich klienci byli w większości
grzesznikami, codziennymi demonami lub okazjonalnie niskim poziomem Zwierzchnika
bądź szlachcica, potrzebującemu potrzebowali śmierci kogoś w ludzkim świecie, w
jakiegoś rodzaju grze o władzę. Dlaczego, do diabła, na wszystkie możliwe
demony akurat Upadły miałby się pofatygować do miejsca takiego jak to?
Nie będąc w
stanie zdusić ciekawości, Moxxie przyłożył ucho do drzwi w chwili, gdy rozbrzmiał
głos rozsiadającego się za biurkiem Blitzo.
– Co zatem I.M.P.
może dla Pani zrobić, pani Sar-Elion? Czy chodzi o unicestwienie kogoś w
ludzkim świecie? To nasza specjalność.
– Tak, o to.
Czy mógłbyś mi powiedzieć, w jaki sposób tego dokonujecie? – zapytała pani
Sar-Elion, a w jej głosie pobrzmiewał zarówno chłód, jak i ciekawość. – Istnieje
bardzo niewiele sposobów, aby demony przedostały się do ludzkiego świata. W
większości przypadków w grę wchodzi przywołanie, opętanie lub postawienie
Piekielnej Bramy. Wydaje się, że unikacie wszystkich tych metod. To bardzo
potężna i rzadka umiejętność. Jak to robicie?
– Przykro mi,
ale to tajemnica firmowa – odpowiedział szybko Blitzo. – Nie wolno mi o tym
rozmawiać.
– Rozumiem. Sądzę,
że to zrozumiałe – zamruczała pani Sar-Elion, po czym nastąpiła krótka chwila
ciszy. A potem przemówiła: – Szczerze mówiąc, panie Blitz, nie jestem tu w roli
klientki. Przychodzę z ofertą. Reprezentuję organizację, którą zaciekawiłeś, a
konkretniej mojego szefa. Zazwyczaj ktoś taki jak ty nie jest nawet wart
zainteresowania. Mimo to, biorąc pod uwagę twoją zdolność przenikania do świata
ludzi i jakże zadziwiającą skuteczność, mój szef zdecydował się zaoferować ci
szansę dołączenia do jego firmy w roli szeregowego pracownika.
– Och? A kto
jest twoim szefem? – zapytał Blitzo, wyjmując te słowa Moxxiemu z ust. Kto
chciałby zatrudnić Blitzo?
– Lord
Abaddon. Szef i dyrektor generalny Excelsis Mors*.
W ułamku
sekundy rozległ się głośny huk. Moxxie nie wiedział, czy to jego szczęka, czy
szczęka szefa jako pierwsza przebiła podłogę. Excelsis Mors była najwyżej
ocenianą, trudniącą się zabójstwami firmą w całym Piekle. Organizacja należała
i była prowadzona przez Lorda Abaddona, jednego z najwyższych rangą demonów w Piekle.
Składała się z zabójców z najwyższej półki, którzy byli wystarczająco silni,
aby stawić czoła samym Eksterminatorom w potyczce jeden na jednego. Byli dobrze
opłacani, dobrze zarządzani i utrzymywani z zachowaniem ścisłego
profesjonalizmu, który zapewnił im szacunek i strach wszystkich demonów z
każdego kręgu. Ich cele były legendarne do tego stopnia, że połowa z nich
wydawała się nawet niemożliwa do wykonania. Jedno z najsłynniejszych zleceń
miejsce, gdy około tysiąc lat temu potężny demon Ahriman przejął pierścień
Herezji. Chciał zdobyć więcej, ale jeden z zabójców, na dodatek wyszkolony
przez samego Abaddona, pozbawił życia jego i jego czołowych ludzi, nim zdążyliby
kontynuować swój bunt.
– Aaa-Abaddon
chce nas zatrudnić? – zapytał z niedowierzaniem Blitzo.
– Lord Abaddon
chce cię zatrudnić na stałe. Innymi słowy, panie Blitz, wywarł pan na moim
szefie na tyle silne wrażenie, że jest skłonny dać panu podstawowe stanowisko
jednego z zabójców w naszej firmie. – Rozległ się szelest papieru. – Wierzymy,
że będzie to dobra oferta na start.
– … 195 000
dolarów rocznie? – wykrzyknął Blitzo. Moxxie też już prawie krzyczał w szoku.
Jeden rok takiej pensji wystarczyłby, aby uwolnić jego i Millie od długów. Za
takie pieniądze zawsze mogliby prowadzić idealne życie, o jakim zawsze marzyli.
– Wraz z
premiami zależnymi od twoich umiejętności. Będziesz mieć do dyspozycji płatny
urlop i zwolnienie lekarskie. Dostęp do najwyższej klasy opieki zdrowotnej.
Jeśli zajdzie taka potrzeba, możemy nawet zapewnić zakwaterowanie w stolicy, po
obniżonej cenie. Tam znajduje się nasza siedziba. Wiemy również, że masz córkę
i w zależności od tego, jak minie ci pierwszy rok, możemy zapewnić płatne
stypendium na dowolną wybraną przez nią uczelnię, jeśli będzie chciała
studiować. Możesz także inwestować w akcje firmy i awansować w naszych
szeregach, jeśli okażesz się wystarczająco zaradny. Nie wspominając o
oszczędzaniu wystarczającej ilości na 401K** i plan emerytalny, kiedy już
zdecydujesz się nas opuścić. A gdyby coś ci się stało, po twojej śmierci twoja
rodzina otrzyma wsparcie.
– ... Nie ma,
kurwa, mowy, żeby to było prawdziwe – stwierdził Blitzo. – Słuchaj no pani,
jestem chochlikiem. Ostatnim razem, gdy sprawdzałem, przełożeni tacy jak ten
twój nigdy nie zatrudniliby nas do niczego poza sprzątaniem.
Moxxie musiał
zgodzić się ze swoim szefem. Choć niechętnie się do tego przyznawał, bycie chochlikiem
wiązało się z ograniczeniami w znalezieniu pracy. Większość z nich, podobnie
jak rodzina Millie, była rolnikami w Pierścieniu Gniewu, a pozostali – znaczna
ich mniejszość – trudnili się przestępczością lub nisko płatnymi zajęciami.
Największym szczęściem, na jakie można było liczyć, była praca służącego u
jakiejś szlacheckiej rodziny, ale często byli oni maltretowani do tego stopnia,
że niektórzy po prostu popełniali samobójstwo z rozpaczy. Jednak oto Upadły z
jednej z najbardziej znanych i wpływowych firm w Piekle, oferował im coś, za co
każdy chochlik zabiłby własną matkę.
– Przyznaję,
że to trochę... niezwykłe, by na takie stanowisko zatrudnić osobę pana pokroju,
ale, jak już powiedziałam, zrobiłeś wrażenie na Lordzie Abaddonie – stwierdziła
pani Sar-Elion. – Nie będę dodawać, że jest to oferta, która w pana przypadku
już się nie powtórzy, panie Blitz.
– No tak,
kurwa, chcę… poczekaj chwilę. – Blitzo urwał. Zapadła chwila ciszy, zanim
zapytał: – A co z moimi pracownikami? Moja córka, Moxxie, Millie? Gdzie są ich
oferty?
– Och, cóż,
obawiam się, że ta oferta jest przeznaczona tylko dla pana i nikogo więcej – powiedziała pani Sar-Elion, a
serce Moxxiego zamarło. – Dla pozostałych niczego nie ma.
– Czekaj, co?
Jestem dobry, najlepszy w tym, co robię, ale oni też bardzo pomogli –
stwierdził Blitzo. – Cała trójka również jest dobra w tym, co robi. Oni są... Oni
są częścią tej firmy. Dlaczego nie przygotować umów również dla nich?
– Szczerze
mówiąc, panie Blitz, zatrudniając pana, będziemy musieli uporać się z wieloma
kwestiami PR-owymi. Zatrudnienie dwóch kolejnych chochlików i piekielnego ogara
to zbyt duży problem. Masz doświadczenie, widzieliśmy twoje CV, no i znasz
sposób, aby wejść do ludzkiego świata. Twoja córka też odniesie korzyści, jeśli
będziesz pracował dla nas, więc nie widzę powodu, dla którego nie mogłabyś po
prostu zająć się swoimi sprawami. A co do małżeństwa chochlików... – Zachichotała cicho. – Obawiam się, że po
prostu odprawisz ich z kwitkiem.
Ciało Moxxiego
zadrżało, podczas gdy on zamknął oczy i warknął. Nawet jeśli była to istota,
która mogłaby złamać Moxxie na pół, niczego nie pragnął bardziej niż powiedzieć
tej suce, żeby się pierdoliła. Chciała, żeby jego i Millie wepchnięto pod
autobus i porzucono niczym wczorajsze śmieci. A jednak najgorsza była
świadomość, że Blitzo się zgodzi.
Od dawna wyczekiwał
– bez cienia obaw – nadejścia tego dnia. Dnia, w którym Blitzo – ten samolubny,
egoistyczny kretyn – porzuci ich. Moxxie nie powinien być zaskoczony, bo
wiedział, jakie jest nastawienie Blitzo, ale na próżno miał nadzieję, że było w
nim coś dobrego. Jednak wyglądało na to, że ten dzień w końcu nadszedł. Oferta,
którą otrzymał Blitzo, nie była ofertą, którą ktoś by tak po prostu odrzucił.
Moxxie zamknął oczy, zastanawiając się, co powinien zrobić, gdy znów usłyszy głos
swojego szefa.
– A więc aby przyjąć
tę ofertę, muszę nie tylko zamknąć własną firmę, ale także porzucić pracowników
na pastwę losu? – zapytał Blitzo.
– Otóż to.
TRZASK!
Oczy Moxxie
otworzyły się szeroko, a on poczuł, jak jego szczęka opada się po raz drugi.
Nie ma mowy. Nie ma mowy, żeby on...
– Co zrobiłeś?!
– krzyknęła pani Sar-Elion, podczas gdy Blitzo kontynuował rozdzieranie oferty.
– A na co to
wygląda? Odrzucam twoją ofertę – odpowiedział Blitzo tak, jakby właśnie uderzył
muchę. – Dzięki, ale na razie pozostanę przy tym, co mam. Powiedz lordowi
Abby-Dabby, że zaczekam, aż przedstawi mi coś lepszego.
– Nie sądzę, żebyś
zdawał sobie sprawę z tego, co właśnie zrobiłeś – warknęła pani Sar-Elion. – To
oferta, która nie trafia się co roku. To coś, co zdarza się raz w życiu. Setki
tysięcy zabójców podjęłoby się zabicia Archanioła, aby mieć szansę na
otrzymanie tego rodzaju oferty. A ty to odrzucasz?! Dlaczego?!
– ... Ta firma
to moja rodzina – powiedział Blitzo. Dało się usłyszeć jak wstaje, gdy jeden z tych
rzadkich razów zaczął mówić poważnie. – Oczekujesz, że wyrzucę moich
pracowników jak jakieś bezdomne psy? Jestem szumowiną, przyznaję, ale nie aż
takim dupkiem! – Dźwięk jego pięści uderzającej w stół odbił się echem w uszach
Moxxiego. – Posłuchaj, suko. Jeśli mnie chcesz, musisz przyjąć resztę. Loona
jest moją córką i dzień, w którym zostawię ją bez pracy, nawet z tymi
wszystkimi zmyślnymi świadczeniami, będzie dniem, w którym zawiodę jako ojciec.
Millie jest jedną z najbardziej lojalnych osób, jakie kiedykolwiek miałem
przyjemność poznać i z którymi pracowałem, i nie będę tego przekreślać,
odrzucając ją na bok. A Moxxie?
Moxxie
wstrzymał oddech.
– Bóg jeden
wie, że mały, płaczliwy chujek z niego, ale jest dobrym strzelcem, dobrym mężem
i ma głowę na karku Mogę się z nim nie zgadzać w wielu kwestiach, ale zdobył
mój szacunek dzięki temu, że był wierny. Te trzy demony, z którymi pracuję, to najwspanialsze
osoby, jakich poznałem. Nie, to rodzina, którą zdecydowałem się założyć i za
którą przelałem krew. Więc jeśli ceną takiego układu jest porzucenie rodziny,
to możesz spierdalać, bo jeśli jest jakaś zasada, której się trzymam w życiu,
to brzmi: nie rezygnuj z rodziny.
– Blitz… – szepnął
Moxxie, czując, jak łzy napływają mu do oczu. Prawdziwy uśmiech pojawił się na
jego twarzy, a on po raz pierwszy szczerze mógł powiedzieć, że jest dumny i
szczęśliwy, że Blitz jest jego szefem.
Nie.
Że jest jego
przyjacielem.
– A teraz,
jeśli już skończyłaś, zabieraj swój tyłek z mojego biura!
– … W
porządku.
Słysząc kroki
Upadłej, Moxxie pobiegł do swojego biura i ukrył się za drzwiami, gdy ona
wychodziła z Blitzo z surowym spojrzeniem. Odwróciła się.
– Jest pan
głupcem, panie Blitzo. I będzie pan żałować, że nie skorzystał z naszej oferty.
– Dlaczego nie
wykorzystasz tych fantazyjnych skrzydełek i nie odlecisz? Nie jestem
zainteresowany słuchaniem bzdur – powiedział Blitzo, wskazując na drzwi. – A „o”
jest nieme!
Rzucając
ostatnie spojrzenie, Upadły Anioł wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi. Blitzo
westchnął i wyjął papierosa z tylnej kieszeni, po czym go zapalił. Udając
niewiedzę, Moxxie podszedł do swojego szefa z lekkim uśmiechem.
– Więc co się
stało?
– Ech, pierdolenie
o Szopenie – odpowiedział Blitzo, wypuszczając powietrze. – W każdym razie kanapa
stoi tam, gdzie trzeba. Idź zrób sobie przerwę, Mox. Muszę wypić kilka butelek
whisky.
Moxxie skinął
głową i miał odejść, ale przystanął w miejscu.
– Hej? Blitz?
Chcesz zjeść ze mną lunch? – Jego szef odwrócił się i uniósł brwi. – Mam na
myśli… Nie spędzamy razem zbyt wiele czasu, więc pomyślałam, że moglibyśmy
zjeść męski lunch i tak dalej.
– ...O rany,
Moxxie, myślałem, że jesteś porządnym mężem, a ty zabierasz mnie na lunch? Czy
nie masz wstydu? – zapytał z uśmiechem Blitzo.
Przewracając
oczami i parskając, Moxxie odpowiedział:
– Sir, to z tobą
można rozmawiać o okolicznościach, w jakich dostajemy tę książkę. A po drugie,
nie zdradziłbym Millie, nawet gdyby królowa Lilith pokazała mi piersi. Proponuję
tylko, byśmy spędzili czas w gronie przyjaciół, okej?
– N-no cóż,
skoro tak mówisz, to dlaczego, do cholery, nie? – powiedział Blitz, wyrzucając
papierosa przez okno i podchodząc, by objąć ramieniem szyję Moxxiego. – Chodźmy
nawiązać trochę męskiej więzi. Tym razem zapłacę nawet za własny lunch. Ale ty
dajesz napiwek.
– W porządku,
to chyba najlepsze, na co mogę liczyć – zachichotał Moxxie, po czym dwa
chochliki wyszły z biura.
***
– To był dzień, w którym zdałem
sobie sprawę, że kryje się za tobą coś więcej. – Moxxie mówił dalej, wpatrując
się w swojego nieprzytomnego szefa. Powoli położył dłoń na dłoni Blitza i
ścisnął ją. – To nie był pierwszy raz, kiedy widziałem, jak zachowujesz się jak
porządna osoba… To znaczy jak na demona. Ale zawsze sobie o tym przypominam, gdy
doprowadzasz mnie do krawędzi. Teraz rozumiem, że był to po prostu twój sposób
poradzenia sobie z problemami, które skrywasz głęboko w sobie.
Moxxie zamknął
oczy i przypomniał sobie, co Blitzo krzyknął podczas załamania w dniu, w którym
się obudził, po tym jak uratowali go z letniego domu Stelli:
– Nie waż się
zaprzeczać, Moxxie! Ponieważ miałeś rację co do mojej osoby! Jestem smutnym,
niedojrzałym chochlikiem, który nie potrafi zaakceptować faktu, że jestem
zazdrosny, że wasza dwójka ma to, czego ja nie mam! To, co ja straciłem z
własnej winy!
– Nie wiem,
kim była Zella, ale zakładam, że kimś takim, jak dla mnie Millie –przemówił Moxxie
z ciężkim westchnieniem. – Gdybym ją stracił… albo to dziecko… tak jak ty?
Pewnie też bym się zatracił. Ale z jakiegoś powodu nie poddałeś się... I nie
twierdzę, że możemy cię naprawić tak łatwo, jak można by naprawić zepsuty model
samolotu. Ale chcę ci pomóc. Wszyscy chcemy. Ponieważ w głębi duszy troszczymy
się o siebie nawzajem i mimo tego całego gówna, przez które przechodzimy,
jesteśmy czymś więcej niż tylko współpracownikami.
Zamknął oczy i
westchnął.
– Jesteśmy
rodziną. Jak powiedziałeś tamtego dnia: nie rezygnuj z rodziny.
Moxxie już
miał wyjść, gdy coś go zatrzymało. Zamarł. Czuł uścisk wokół dłoni.
Powoli
obejrzał się i zobaczył Blitzo patrzącego na niego ze łzami w oczach.
– ...proszę,
nie idź… – szepnął.
Moxxie,
ociekający własnymi łzami, jedynie skinął głową i nie został.
***
Minęły godziny, jednak po
Metatronie nie było śladu. Stolas zastanawiał się, do kogo wydzwaniał, ale
mogło to dotyczyć zarówno jakiegoś Archanioła, jak i samego Boga. Pomimo tego,
że wcześniej nała sobie filiżankę herbaty, żadnej nie wypił i zamiast tego po
prostu siedział w ciszy otaczającej go galaktyki astralnej. Zaczynał myśleć, że
jednak wszystko stracone, dopóki nie usłyszał kroków i nie obrócił się w prawo.
Metatron
wrócił, wraz z szóstką swoich skrzydlatych oczu, po czym powoli usiadł i złożył
ręce.
– Rozmawiałem
o tym z kilkoma aniołami, w tym z samym Rafaelem.
– ...I? – zapytał Stolas, a serce na chwilę mu stanęło.
– ... Zgadzamy
się pomóc. – Stolas miał już z całych sił wykrzyczeć podziękowania, jednak
Metatron uniósł rękę. – Jest jednak kilka warunków.
Stolas wziął
kilka głębokich oddechów i uspokoił się.
– Oczywiście. Mów.
– Po pierwsze,
chcemy, abyście wsparli Hotel Hazbin księżniczkę Charlie i jej wysiłkach na
rzecz odkupienia dusz grzeszników – stwierdził Metatron, ku wielkiemu
zaskoczeniu sowiego demona. – Możecie ją wesprzeć publicznie lub prywatnie. To
nie ma znaczenia. Prosimy jednak, abyście pomogli jej nie tylko finansowo, ale
także na inne sposoby.
– Czy mogę
zapytać dlaczego? – zapytał Stolas. Nie sądził, żeby Niebo miało zdanie
na temat małego projektu Charlie. Zwłaszcza, że prawdziwym celem zawsze było
stworzenie nowych Niebios i Piekieł, aby powstrzymać eksterminacje i zakończyć
Kryzys Populacyjny. – Nie żebym miał coś przeciwko niej lub bądź jej hotelowi.
Ciekawi mnie tylko, dlaczego ci zależy.
– Jak sam
wiesz, Lucyfer był kiedyś archaniołem. I chociaż on i jego bracia być do siebie
wrogo nastawieni, wciąż postrzegają Charlie jako swoją bratanicę, którą zaczęli
ją szanować i troszczyć się o nią na swój własny sposób – wyjaśnił Metatron,
nalewając sobie kolejną herbatę, teraz nagle gorącą. – W rzeczywistości kibicują jej wysiłkom
ratowania grzeszników, zmuszając ich do pokuty, ponieważ taki jest jeden z
celów Piekła. Jednak to przyciąga wrogów. Są... pewne osoby, które chcą, aby hotel
upadł. Jeśli wesprzesz ich pieniędzmi i ochroną, zapewni jej to bezpieczeństwo
i być może pomoże odnieść sukces.
Stolas miał
się już zgodzić, dopóki nie przypomniał sobie o czymś, co sprawiło, że się skrzywił:
Stella. Jego była żona mieszkała teraz w Hotelu Hazin z powodów, które
wciąż były mu obce. Chociaż bał się czegokolwiek, co wiązało się z byłą żoną,
była to niewielka cena, jeśli oznaczała wyleczenie Blitzy'ego.
– Bardzo
dobrze, zgadzam się.
– Znakomicie.
Po drugie, chociaż jesteśmy gotowi dać ci Lekarza Dusz, który wyleczy Blitzo,
nie będziemy nikogo do tego zmuszać – powiedział Metatron, a oczy Stolasa
rozszerzyły się. – Taki był warunek Rafała. Traktuje swoich osobistych uczniów
jak własnych synów i córki, a Lekarze Dusz nie są tu wyjątkiem. Wierzy, że uda
mu się znaleźć takiego, który z własnej woli podejmie to wyzwanie, ale jeśli
nikogo nie znajdzie, nie będzie mowy o porozumieniu. Oczywiście, jeśli nie zaoferujemy
ci Lekarza Duszy, nie będziemy cię zmuszać do przysięgania nam wierności na
zawsze.
Stolas
zacisnął pięści. Nic nie mógł z tym zrobić. To nie było w jego mocy i wątpił,
czy byłby w stanie dać zaoferować coś więcej, biorąc pod uwagę, że oddał już
wszystko aniołom.
– A ostatnie?
– To ostatnie
wymaga zgody pana Blitza – powiedział Metatron, mocno pochylając się do przodu.
– I.M.P. musi zostać rozwiązane.
_________________
*Excelsis Mors – z łaciny: Wysoka Śmierć.
**401K – rodzaj emerytalnego planu oszczędnościowego w Stanach Zjednoczonych.
Prześlij komentarz
0 Komentarze