Uleczyć Blitzo
Ojciec.
Miał zostać
ojcem.
Ta myśl była
Moxxiego po prostu niewiarygodna. Po przebudzeniu dał swojej żonie
najwspanialszego całusa wszechczasów i szczęśliwie zgodził się, aby przekazała
tę wiadomość wszystkim znajomym. Wyszła, by zadzwonić do rodziny w Kręgu Gniewu
i przekazać im dobre wieści, podczas gdy Moxxie poprosił o chwilę dla siebie.
Aktualnie patrzył przez okno z tego samego piętra, na którym przebywał Blitzo,
gdzie widział swoją cudowną żonę radośnie krzyczącą do telefonu. Bez wątpienia
Lin i Joe byli zachwyceni faktem, że doczekają się pierwszego wnuka. To było
coś, czym Millie najwyraźniej zamierzała rzucić w twarz Sallie May.
Bez wątpienia
ona, podobnie jak reszta rodziny, będzie zaskoczona, że Moxxie w ogóle
zapłodnił ich małą Millie. Pomimo największych wysiłków, wiedział, że rodzina
nigdy tak naprawdę nie akceptowała go jako męża ich ukochanej, małej
morderczyni. Częściowo wynikało to z tego, że nie był tak silny fizycznie, jak
reszta rodziny i wolał zabijać z dystansu niż z bliska, ale z drugiej strony, w
przeciwieństwie do reszty, dorastał poza Pierścieniem Gniewu, mimo że urodził
się tam pierwotnie. Zawsze istniało piętno uprzedzeń między chochlikami, które
mieszkały na farmach i karmiły większość populacji Piekła, a tymi, które tego
nie robiły, zwłaszcza jeśli nie urodziły się w Kręgu Gniewu. Zrodzone w Gniewie
chochliki zawsze uważały, że chochliki z zewnątrz są słabsze, wyniosłe i
odmawiały oddania Piekłu wielkiej przysługi, jaką mogłyby wyświadczyć, karmiąc
je. Chochliki z zewnątrz wierzyły, że zrodzeni w Gniewie to niewykształceni
wieśniacy, zadowalający się byciem sługusami (bądź – w tych bardziej
radykalnych przypadkach – niewolnikami) wyższych urzędników Piekła, mający
jednocześnie ograniczone horyzonty myślowe i odmawiając dostrzeżenia
alternatywnych możliwości.
Mimo to Moxxie
nigdy nie przestał starać się o akceptację ze strony teściów. Może uda mi
się to osiągnąć, jeśli zostanę dobrym ojcem? Na pewno nie mogę być gorszy od…
Moxxie zamknął
oczy, nie chcąc myśleć o swoim prawdziwym ojcu. Albo o matce, skoro już o tym
mowa. Nie chciał nawet myśleć o ich reakcji, gdyby dowiedzieli się, że mają
wnuka, zresztą Moxxie nie chciał, żeby cokolwiek wiedzieli. Nie widział ich od
lat i nie miał zamiaru tego zmieniać. Nie, o ile pod ręką nie miałby w pełni
naładowanej strzelby z anielskimi nabojami, gotowej do zniszczenia ich. Głównie
dlatego, że z równie wielkim zaangażowaniem oni próbowaliby zabić jego.
Oczywiście
nikt o tym nie wiedział. Nawet Millie nie wiedziała o okropnych (i to
delikatnie mówiąc) relacjach, jakie miał z rodzicami. To był jedyny sekret,
który Moxxie przed nią ukrywał; sama myśl była bolesna, zresztą miał ją
przecież chronić. Póki żył, nie mógł powiedzieć nikomu prawdy o rodzicach.
Powiedział tylko, że nie żyją i tyle. I miejmy nadzieję, że nadal będziemy
mogli w to wierzyć.
Zobaczył, że stojąca
przed szpitalem Millie macha do niego, więc uśmiechnął się i jej odmachał. To
nie był czas na rozmyślanie o strasznych wspomnieniach. Teraz przyszedł czas na
radość, że za kilka miesięcy będą mieli syna lub córkę. Miał wiele do
zaplanowania i zrobienia, ale teraz chciał po prostu jak najszybciej przekazać
innym dobrą nowinę.
– Hej, Moxxie!
– Hm? – Moxxie
odwrócił się i zobaczył małego diabła w szpitalnej koszuli i z wypełnionym wodą
balonem w rękach. – Potrzebujesz czegoś, maluchu? I zaraz, skąd ty znasz moje…?
PULSK!
– Gach! Aaaa!
Co to, do cholery, było… i zaraz… czy to są siki?!
***
– … i dlatego nie wolno mi już
używać zardzewiałych łyżek jako broni. – Loona zakończyła swoją opowieść,
podczas gdy Octavia patrzyła na przyjaciółkę z zaniepokojoną miną. – Co? Zbyt
makabryczne?
– Przepraszam,
ja tylko… – Octavia potrzebowała chwili, aby się otrząsnąć. – Co zrobiłeś z
jego śledzioną?
– Wszyscy
zawsze odpadają po tej części – powiedział ze śmiechem Blitzo, potrząsając
głową. – Poważnie, nawet ja byłem pod wrażeniem.
– Uczyłam się od najlepszych – odpowiedziała
Loona, puszczając mu oczko. Poczuła, że jej ogon porusza się, gdy jej ojciec w
dalszym ciągu opowiadał o innych jej słynnych zabójstwach z czasów dorastania.
Głównie związanych z kilkoma zboczeńcami, którzy nie znali znaczenia słów „łapy
przy sobie”. To, co naprawdę ją uszczęśliwiło, to fakt, że Blitzo wydawał się
być w dobrym nastroju, w porównaniu do poprzedniej nocy, kiedy nie spał przez
koszmary.
Na szczęście
nie była to najgorsza noc w życiu, ale wciąż bolała. Nie tylko dlatego, że
Loona co kilka dni wracała do szpitala z powodu załamania Blitzo, ale także
dlatego, że przypominało to o tym, jak bardzo jej życie zmieniło się na gorsze w
ciągu tych sześciu miesięcy. Loona nigdy wcześniej się do tego nie przyznała,
ale I.M.P. było jej rodziną i bez Blitzo w centrum tego wszystkiego czuła się
po prostu źle. Nie wspominając już o tym, że przeżył koszmar, w wyniku którego
niemal został załamany psychicznie i zabity. Jej ojciec był dla Loony
wszystkim, a utrata go oznaczałaby utratę całego świata. Jasne, miała Octavię, swoją
najlepszą przyjaciółką, a także parę chochlików, dla której nabrała wiele
szacunku, odkąd razem walczyli, by ocalić Blitzo przed tymi dupkami z Goetii.
Ale jej ojciec był jedyną osobą w jej gównianym życiu, która zawsze była przy
niej.
A teraz
potrzebuje mnie teraz bardziej niż kiedykolwiek i czasami czuję się zbyt
bezsilna, by cokolwiek zrobić, by mu pomóc, bo nawet nie mogę stwierdzić, czy
jego stan się poprawia, czy nie. A nawet jeśli tak, ile czasu minie, zanim
kolejny koszmar to zniszczy?
Przestała o
tym myśleć, gdy do pokoju weszła para M&M. Millie uśmiechała się tak
promiennie jak słońce i zdawała się z jakiegoś powodu gotowa eksplodować z
podniecenia, mimo że wcześniej była chora. Tymczasem Moxxie wyglądał na
zirytowanego i bił od niego dziwny zapach. Najwyraźniej próbował to zmyć,
ponieważ jego ubranie pachniało również wodą i mydłem, ale jej nos nie był
tylko na pokaz. Loona wciągnęła powietrze, a potem zachichotała, gdy
uświadomiła sobie, że był oblany sikami, mimo że wyglądało na to, że zdążył
wytrzeć się w łazience. Wróciła myślami do tego, co Blitzo nakazał dzieciom na
wypadek, gdy zobaczyły małego chochlika, i uśmiechnęła się, gdy zdała sobie
sprawę, że jedno z nich to zrobiło.
– Tu jesteście
– rzucił Blitzo w ramach powitania. – Co tak długo? Moxxie musiał sprawdzić,
czy jego maluszek urósł w ciągu ostatnich kilku miesięcy?
– Cieszę się,
że sobie radzisz, sir” – powiedział Moxxie, przewracając oczami. – W końcu
udało nam się przebadać Millie.
– Więc
wszystko z nią w porządku? – zapytała Octavia, przechylając głowę.
– Lepiej niż w
porządku – powiedziała radośnie Millie, wyrzucając ramiona ku górze. – Jestem w
ciąży!
Loona poczuła,
jak na tę informację opadła jej szczęka, jednak zaraz po tym uśmiechnęła się
szeroko i wydała z siebie dźwięk z pogranicza szczeknięcia i śmiechu. Octavia pisnęła
z podniecenia, zakrywając usta w geście radości, nim wszystkie trzy dziewczyny
się przytuliły. Jasne, nie była to rzecz typowa dla gotki, ale w niektórych
przypadkach można było zignorować swój wizerunek. A dowiedzenie się, że ktoś
spodziewa się dziecka, z pewnością do nich należało.
– Jasna cholera!
Poważnie?!" – zapytała Loona z szerokim uśmiechem, patrząc na Moxxiego. –
Szlag, Moxxie! Kurwa, najwyższy czas! A już myślałem, że po prostu nie wiesz,
gdzie włożyć.
Przewracając
oczami, Moxxie odpowiedział:
– Tak, Loono.
Wiem, gdzie celować, dzięki.
– Więc to całe
wymiotowanie było tylko oznaką tego, że spodziewasz się dziecka? – zapytała
Octavia, a Millie radośnie pokiwała głową. – A co z kwasem?
– Nie wiem,
ale to musi być jakiś efekt uboczny moich genów – powiedziała Millie,
wzruszając ramionami. W jej oczach pojawiły się gwiazdy. – Och, ale byłoby
fajnie, gdyby mój syn lub córka mogli atakować kwasem! Gdyby tak było,
mielibyśmy potężnego zabójcę!
– Millie, czy
naprawdę musimy już planować przyszłość naszego dziecka?” Moxxie zachichotał,
pocierając rogi. – To znaczy, nie wiemy, czy zostanie zabójcą…
– Tak,
zostanie – odpowiedziały zgodnie wszystkie trzy kobiety, unosząc brwi, jakby to
nie podlegało dyskusji, biorąc pod uwagę tożsamość matki.
– ... jakby to
w ogóle było pytanie… – dąsał się Moxxie, ale po chwili się ożywił. – Ale myślę,
że to wspaniała wiadomość. Zgadzasz się, sir?
Loona czekała
na odpowiedź Blitzo, jednak ta nie nadeszła. Zaintrygowani, całą czwórką
zwróciła się do chochlika, który wpatrywał się w Millie z zszokowaną miną i
szeroko otwartymi oczami. Wszyscy spojrzeli po sobie, a potem na siedzącego
nieruchomo jak posąg Blitzo.
Millie
zbliżyła się i machnęła mu ręką przed twarzą.
– Halooo?
Pentagram do Blitzo. Jesteś tu?
– Wow, jest
naprawdę zszokowany” – zauważyła Octavia, krzyżując ramiona i pocierając
policzek. – Hm, właściwie. On wygląda trochę tak, jakby…
– Tato? –
zapytała Loona, podchodząc do niego. – Co się…?
Loona wstrzymała
oddech, pewna, że wszyscy inni zrobili to samo. Blitzo w końcu zareagował,
ale nie był to ani uśmiech, ani wybuch śmiechu. Nawet nie żart kosztem
Moxxiego.
W zamian
zaczął płakać.
Kaskada łez spłynęła
mu po policzkach, gdy patrzył przed siebie, w nicość. W umyśle Loony zabłysła
ostrzegawcza lampka, a ona przełknęła ślinę, czując narastającą niepewność co
do tego, co powinna zrobić, zwłaszcza że
wiedziała, co się dzieje. Miało to miejsce już wiele razy i często były to
najgorsze przypadki, z którymi trzeba było sobie jakoś poradzić.
Wyzwolone
wspomnienie.
Sądząc po
cichym łkaniu, z gatunku tych okropnych.
Zanim
ktokolwiek zdążył zareagować, czerwona plama przewróciła Loonę i Millie. Moxxie
krzyknął i rzucił się do żony, podczas gdy Loona upadła na tyłek. Octavia
również została odepchnięta na bok, gdy Blitzo, spocony i z trudem łapiący
oddech, rozbił drzwi, trzymając się za klatkę piersiową, jakby jego serce miało
zaraz wyskoczyć. Loona poczuła, jak coś w głębi jej żołądka skręca się, gdy złe
przeczucie uderzyło w nią niczym grom z jasnego nieba.
– Tato –
krzyknęła z troską Loona w ślad za dyszącym na korytarzu Blitzo. Trzęsąc się i
drżąc, rzucił się w głąb hallu pomimo licznych nawoływań innych.
***
– Jestem w ciąży.
Słyszał, co
powiedziała Millie, ale nie widział jej, kiedy wypowiadała te słowa. Nie ją.
Zobaczył Zellę. To było tak, jakby cofnął się w czasie. Są w jej pokoju; Zella
gra na fortepianie, co on obserwuje to z progu. Jej zielony ogon kołysze się
tam i z powrotem, a on patrzył na nią spojrzeniem pełnym uwielbienia, bo we
wszechświecie nie ma drugiej takiej istoty. Melodia dobiega końca, a ona odwraca
swoje urocze niebieskie oczy – jakże rzadkie w Piekle, jako że większość rodzi
się czerwonymi lub żółtymi. Następnie wypowiada dwa słowa, które zmieniają w jego
życiu wszystko, a po ich usłyszeniu pojawia się cała gama emocji.
Szok.
Strach.
Radość.
I smutek.
W tym momencie
Blitzo nie mógł już oddychać. Jego płuca same się zapadały. Wszystko stawało
się coraz ciemniejsze i mętne, jak zdjęcie niszczejące w ogniu. Widział, jak
inni rozmawiali, ale słyszał tylko głos swojej żony, rozbrzmiewający w jego
myślach. Głos, który próbował uciszyć przez ponad sto lat, bo za każdym razem, bo
ilekroć słyszał swego anioła, odczuwał ogromny ból. Poczuł, jak poczucie winy
wciąga go coraz głębiej w znajomą kałużę wstydu i żalu, która zalała jego
wnętrze, gdy z rozpaczą opadł na dno.
Mówią, że Piekło
zostało zaprojektowane tak, by stać się miejscem, gdzie żale i grzechy przygniatają
cię bez końca. Dla Blitzo to doświadczenie stało się codziennym koszmarem.
Pozostali, choć
widział ich jak przez mgłę, rozmawiali ze sobą. Nie wiedział, co mówią i co
robią. Ich kolory i linie zamieniły się w plamy, podczas gdy pot spływał po
twarzy Blitzo, mieszając się z jego łzami. Rozmawiali – może ze sobą, a może z
nim? Nie wiedział, bo słyszał tylko jej głos. Jej słodko brzmiący głos
sprawiał, że miał ochotę płakać za każdym razem, gdy rozbrzmiewał.
– Blitzo, co
zrobimy? Jeśli ojciec się dowie…
Blitzo nie
wiedział dlaczego, ale musiał się wydostać. Dostrzegł wpatrzone w nią postacie
i zaczął panikować. Czy byli przyjaciółmi czy wrogami? Gdzie była Zella? Zella.
Musiał ją znaleźć. Musiał znaleźć swoją żonę. Odepchnął postacie i wpadł przez
drzwi tak szybko, jak tylko mógł. Całe miejsce było czysto białe, a poruszając
się postacie odziane były w ten sam kolor. To nie była ta rezydencja ani nawet
żadna z lokalizacji, których właścicielem był Don Ziggler. Czy to było Niebo?
Nie, dlaczego anioły miałyby chcieć schwytać chochlika żywcem, nawet jeśli był
on ochroniarzem Zwierzchnika?
– Chcesz mieć
dziecko?
Co to było za
pytanie? Oczywiście, że chciał dziecka! Nigdy nie sądził, że się zakocha, tym
bardziej w córce Dona Zigglera, ale jak Blitzo mógłby nie zakochać się w Zelli?
Była jedyną istotą w całym Piekle, która w poprzednim życiu musiała być
aniołem. Była słodka, miła i nigdy nie przestała żyć niczym w szalonych latach
dwudziestych.
Pobiegł
korytarzem, przepychając się obok postaci, które stanęły mu na drodze. Gdzie
był? Gdzie była Zella? Gdzie było ich dziecko?
– Jak damy mu
na imię? A może... jeśli to będzie dziewczynka, nazwiemy ją Luna?
Luna? Albo
Loona? Jak to było?
Dlaczego to
imię brzmiała tak znajomo?
Dlaczego ktoś
wykrzykiwał jego imię? Kto krzyczał? Zella?
Na końcu
korytarza paliło się światło. Otwarta przestrzeń. Wyjście.
Blitzo biegł
tak szybko, jak tylko mógł, a jego serce nadal biło mocniej w klatce
piersiowej. Teraz słychać było krzyki i przechodnie próbowali go zatrzymać, ale
on musiał tylko dostać się do tego światła. Przeskoczył przez nie i poczuł
wiatr, a potem usłyszał jeszcze raz szept Zelli.
– Kocham cię,
Blitzo.
Wszystko
wydaje się takie swobodne i płynne, gdy słońce rozjaśnia wszystko wokół, a on
spogląda w dół i widzi, jak świat zbliża się z zawrotną szybkością.
– TATO!
– BLITZ!
– Hę? – Blitzo
potrząsnął głową. Na szpitalnym parkingu duży czerwony samochód, do którego się
zbliżał. – O cholera…
HUK!
A potem
wszystko pochłonęła ciemność.
***
Octavia nie była pewna, kto
krzyknął pierwszy. Może to była Loona lub ktoś inny, ale Octavia teleportowała
się już na zewnętrzny parking w chwili, gdy usłyszała, jak ciało Blitzo zderza
się z czerwonym samochodem. Gdyby to było pierwsze lub drugie piętro, nie
byłoby powodu do niepokoju, ale to było ósme piętro. A Blitzo wyskoczył na
głowę, jakby próbował uciec z płonącego budynku. Octavia nie chciała jeszcze rozważać,
czy to było samobójstwo, czy też nie. NIE! Skoncentruj się na uratowaniu
Blitzo, a o resztę martw się później!
Alarm w
samochodzie zawył jak szalony, a Octavia prawie zamarła, widząc szkody. Nie
tylko uszkodzenia pojazdu, ale także samego Blitzo. Twarz chochlika pokrywało
potłuczone szkłem do tego stopnia, że była pewna, że to dostało się nawet do
jego oczu. Wyglądał jak jeżozwierz pokryty odłamkami roztrzaskanych luster. Musiała
wysilić całą siłę woli, żeby nie zwymiotować na widok rozdartych ust i
policzków, z których płynęła krew. Jego ręce i nogi były zgięte w pozycjach,
które nie powinny być możliwe, bez wątpienia miał złamaną znaczną część kości,
a to nawet nie równało się z obrażeniami wewnętrznymi. Nie wspominając już o
tym, że ilość wylewającej się z niego krwi sprawiła, że jego skóra pobladła.
Octavia po raz
kolejny przeklinała siebie za nieznajomość zaklęć uzdrawiających. Dziękowała
gwiazdom, że byli tuż obok szpitala. Zdjęła chochlika z samochodu tak
delikatnie, jak to możliwe, aby uniknąć dalszych obrażeń, podczas gdy podbiegł
do nich lekarz i pielęgniarki z noszami. Po umieszczeniu go na nich niczym
noworodka, personel jak najszybciej zabrał się do pracy; pielęgniarka rzucała zaklęcia, podczas gdy
lekarz krzyczał, aby przygotowali się do natychmiastowej operacji. Pojawiły się
kroplówki. Włączono monitor pracy serca i naklejono czujki na ciało Blitzo.
Jego szpitalna koszula została rozerwana, gdy jedna z pielęgniarek powoli
lewitowała z niego kawałki szkła, podczas podążania do wnętrza szpitala.
Octavia nie
zrobiła nic, tylko popędziła za nimi, podczas gdy oni kontynuowali pracę.
Każdy, kto stanął na ich drodze, odskakiwał i wzdychał na ten widok lub
spoglądał obojętnie, gdy zobaczył, że chodziło po prostu o chochlika. Ledwo
udało im się dotrzeć do skrzydła OIOM-u, dostrzegła biegnącą, zapłakaną Loonę,
pędzącą w ich stronę z drugiego końca pomieszczenia; tuż za nią podążali Moxxie
i Millie, bladzi niczym duchy na widok ciała Blitzo.
– TATO! –
krzyknęła Loona, próbując go dosięgnąć, jednak Octavia ją przed tym
powstrzymała. – Puszczaj mnie! Puść, bo cię, kurwa, dziabnę!
– Loona, nie!
– krzyknęła Octavia, zaciskając zęby, by zmusić piekielną ogar do wycofania
się. Loona czuła, jak jej pazury wbijają się w jej pióra i upuszczają krwi, ale
Octavia – ku jej zaskoczeniu – nie
ustąpiła. Wiedziała, że piekielny ogar mógłby ją z łatwością powalić lub
rozerwać na strzępy, i zauważyła, że zarówno Moxxie, jak i Millie chwytają ją
od tyłu za ogon
Zmuszając Loonę do spojrzenia sobie w twarz,
Octavia warknęła:
– Musisz
pozwolić im działać! Oni…
A potem
rozległ się długi i przerażający pisk. Sygnał dźwiękowy, który sprawił, że
wszyscy zamarli w miejscu, a cały wymiar Piekła rozpadł się na ułamek sekundy.
Wszyscy
odwrócili się z przerażeniem, gdy pulsometr przestał działać. Martwa cisza…
– Szlag! Kod
Niebieski! Kod niebieski! – krzyknął lekarz, tygrys z czarno-białymi plamami,
będącymi żywymi gałkami ocznymi, nakazując pielęgniarkom wyjęcie elektrodów
spod noszy.
Octavia
poczuła, jak Loona osuwa się w jej ramionach na ziemię, skąd na kolanach
wpatrywała się w nieruchome ciało Blitzo. Hiperwentylowała, a łzy napływały jej
do oczu.
Potarłszy o
siebie elektrody, tygrysi lekarz krzyknął:
– Czysto!
Przycisnął je
do piersi Blitzo, wstrząsając jego ciałem, gdy przeszedł przez niego impuls elektryczny.
Nic.
– Nie… szefie…
Blitz… nie… – zaszlochała wtulona w Moxxiego Millie. Obydwa chochliki trzęsły
się, wstrzymując oddechy.
– Jeszcze raz!
Czysto!
Drugi strzał.
Kolejny wstrząs. Wciąż nic.
Octavia czuła,
że robi jej się niedobrze. Co miała zrobić? Zadzwonić do taty? Wykorzystać
magię? Modlić się? Zamknęła oczy i odwróciła się, nie mogąc na to patrzeć.
– Ponownie!
Czysto!
Trzeci strzał.
Kolejny wstrząs.
A potem
rozległ się sygnał dźwiękowy. Następnie kolejny. I kolejny.
Octavia
poczuła, jak tlen opuszcza jej płuca, gdy odwróciła się i zobaczyła, że
monitor pracy serca ponownie bije. Była prawie pewna, że Moxxie upadła na
podłogę razem z Millie; sama była bliska, by do nich dołączyć.
– W porządku,
mamy go. Ruchy, ludziska!
***
Trzy godziny i zero efektu.
Cała czwórka
po prostu siedziała tuż obok drzwi sali operacyjnej na OIOM-ie, wpatrując się w
ścianę naprzeciwko. Octavia nie zrobiła niczego, tylko trzymała Loonę za łapę, odkąd
piekielny ogar zaczęła płakać. Próbowała zebrać się na odwagę, żeby zadzwonić
do ojca. Powinna była to zrobić w chwili, gdy Blitzo wrócił po chwilowej
śmierci, ale nie mogła ruszyć się z miejsca. Bała się zrobić cokolwiek innego, więc
czekała na wynik, modląc się, aby Blitzo czuł się dobrze.
Octavia bała
się także tego, co zrobi jej ojciec, jeśli odkryje, że demon, którego kochał,
był martwy przez około dziesięć sekund, zanim powrócił do życia. Szatan wie, że
natychmiast przybrałby swoją prawdziwą postać i przeleciałby przez całe Piekło,
żeby się tu dostać, co przyciągnęłoby całą uwagę. Do tego umysł Octavii wciąż
nie dawał jej spokoju po tym, co właśnie zobaczyła. Blitzo skoczył głową w
przód przez okno w wysokim budynku. Z ósmego piętra. Naprawdę chciała wierzyć,
że nie próbował się zabić. Coś pękło, gdy usłyszał, że Millie mówi, że jest w
ciąży, i to coś zapoczątkowało cały ciąg zdarzeń.
Tyle że,
cholera, nie była tego pewna.
Powoli
poruszyła głową, po raz pierwszy od kilku godzin, i zobaczyła Loonę, która
przez tak długi czas bez przerwy płakała, wyglądając przy tym jak mały
szczeniak, który został wychłostany. Nie potrafiła sobie wyobrazić, przez co
przechodziła jej najlepsza przyjaciółka. Widzieć, jak twój ojciec prawie umiera
w ten sposób... cały we krwi i z potrzaskanymi kończynami... nie wspominając o
tym, że jego serce zatrzymało się na kilka sekund…
Gdyby to był
ojciec Octavii, w panice rozerwałaby wszystko wokół siebie.
Loona ani razu
nie puściła dłoni Octavii, od czasu do czasu ściskała ją dla wsparcia, a ona
odwzajemniała ten gest, dając jej znać, że wszystko będzie dobrze. Ta myśl
sprawiła, że Octavia niemal prychnęła. „Dobrze” było luźnym określeniem,
które mogło w każdej chwili zawieść, biorąc pod uwagę wszystko, co się właśnie
wydarzyło. Bóg jeden wie, przez co Blitzo przejdzie emocjonalnie i psychicznie,
gdy wyjdzie z bliskiego spotkania ze śmiercią. Wiedziała, że przez ostatnie
sześć miesięcy Loonie nie było łatwo. Ile razy piekielny ogar musiał rzucić
wszystko, żeby uspokoić ojca? Ile nocy kładła się spać, łkając przez sen, gdy
była pewna, że nikt jej nie podsłuchuje? Nie wspominając już o tym, ile
butelek wina wzięła z piwnicy, aby zrekompensować swój ból?
Demon mógł
znieść tylko tyle. Nawet tak twarda jak Loona.
Octavia
skierowała wzrok na niegdyś energiczną parę, która dowiedziała się o radosnej
nowinie, a teraz milczała jak grób. Octavia poznała ich całkiem dobrze od czasu
incydentu sześć miesięcy temu i nigdy wcześniej nie widziała Millie tak
załamanej. Dziarska psychopatka znany był z optymizmu nawet w obliczu
niebezpieczeństwa lub odczuwalnego smutku. Na jej ustach zawsze widniał mały
uśmieszek. Teraz wyglądało na to, że Millie żałowała, że w ogóle dowiedziała
się, że jest w ciąży. Bez wątpienia obwiniała siebie za to, co się właśnie
wydarzyło. Nie trzeba było detektywa, żeby zorientować się, że Blitzo
zareagował w ten sposób z powodu obwieszczenia, że Millie spodziewa się
dziecka.
Mimo że minęło
sześć miesięcy, szczegóły przeszłości Blitzo nadal pozostawały tajemnicą. Nawet
jeśli znali imię jego najwyraźniej zmarłej żony, Zelli, wciąż nie było
odpowiedzi na to, co się z nią stało. Octavia domyśliła się, że Zella nie tylko
umarła, ale zmarła będąc w ciąży lub po rozwiązaniu, co musiało sprawić, że
Blitzo cierpiał na to wspomnienie. Ojciec Octavii próbował zbadać, kim mogła
być Zella, a także sprawę śmierć rodziny Blitzo; to był jego kolejny problem.
Niestety, Zella było w Piekle popularnym imieniem dla dziewcząt, a oni
dysponowali wyłącznie tą jedną informacją.
Jedynym, czego
udało im się dowiedzieć na temat cyrku, w którym mieszkał Blitzo, było to, że
został zniszczone gdzieś około 1910 roku, ale to wszystko. Nie było żadnych
szczegółów na temat tego, kto to zrobił i czy ktoś przeżył. Ponieważ Blitzo
milczał na temat swojej przeszłości, nie było nad czym pracować, nawet jeśli
inni go o to błagali.
Drzwi się
otworzyły i cała czwórka szybko wstała, gdy lekarz-tygrys, ubrany w zakrwawiony
fartuch, podszedł do nich i zdjął maski.
– Było bardzo
blisko, ale żyje. Będzie potrzebował dużo czasu, aby zregenerować się
fizycznie, ale bardziej martwię się o jego stan psychiczny.
– Czy nic mu
nie będzie? – szepnęła Loona.
– Nie wiem –
przyznał lekarz z westchnieniem. – Czytałem jego akta. Szczerze mówiąc, to
przegrana sprawa. To tylko kwestia czasu, zanim się zabije lub zrobi coś, co go
zabije. Mamy anielską toksynę do eutanazji. Wystarczyłoby, żeby zrobił to ktoś
z jego najbliższych krewnych i... – Rozległo się głośne plaśnięcie i tygrysi
lekarz skrzywił się, po czym spojrzał na Loonę, która warczała, a jej oczy
wwiercały się w jego duszę. – Nieważne, rozumiem, o co chodzi. Rozpoczniemy
zaawansowane leczenie jego ran fizycznych. Później będziesz musiała wymyślić,
co z nim zrobić, ale sugeruję porzucenie myśli, że uda się go uratować, skoro
staje się jasne, że on nie może lub nie chce na to pozwolić.
– Co z ciebie
za lekarz! – krzyknęła Millie, prawie sięgając po nóż w spodniach.
– Taki, który
decyduje się na trudną prawdę, której unikają moi koledzy po fachu –
odpowiedział, po czym odwrócił się i odszedł.
Załoga I.M.P.
wkrótce odeszła, a chochliki pomagały Loonie, gdy ta cofała się w stronę
krzeseł, po czym upadła, zakrywając głowę rękami. Wyglądała, jakby rozważała chęć
rozerwania kogoś na strzępy albo zwinięcia się w kłębek do płaczu. Octavia po
prostu tam stała, po czym powoli ruszyła w przeciwnym kierunku, wyjmując
telefon.
Miała swoją
odpowiedź.
Pieprzyć
ryzyko.
Jej
przyjaciółka potrzebowała pomocy. Rodzina jej przyjaciółki potrzebowała pomocy.
Blitzo
potrzebował pomocy.
Szybko wybrała
numer ojca i poczekała, aż odbierze.
– Via?
Wszystko w porządku?
– …zrób to –
szepnęła Octavia, zamykając oczy i godząc się z faktem, że nie ma już odwrotu.
– Via?
– Tato… zrób to… cokolwiek będziesz musiał… ocal Blitzo…
Prześlij komentarz
0 Komentarze