Uleczyć Blitzo
Loona musiała przyznać, że
teleportacja była znacznie łatwiejsza od jazdy samochodem albo autobusem. Zastanawiała
się, dlaczego te bardziej uzdolnione demony nie korzystały z tej metody
częściej. Z drugiej strony, musiało być wielu świrów, którzy użyliby tego, żeby
podglądać kobiety w łaźni albo wpadli na inne równie gówniane pomysły.
Przechodząc przez portal, piekielna ogar uniosła wzrok, by spojrzeć na znajomy,
potężny i jakże zmyślny gmach szpitala imienia Świętego Judasza.
– Kochanie,
nie możemy odłożyć tego na później? – zapytała Millie, wychodząc z portalu w
towarzystwie podążających za nią Octavii oraz Moxxiego. – Jesteśmy tutaj, by
zobaczyć się z Blitzem. To ważniejsze niż moje badania.
– Millie, znów
zwymiotowałaś – przypomniał Moxxie. – Niebieskim kwasem. Takim, który stopił
całe drzwi w pałacu.
– Jestem
pewna, że Reginald zeświruje, kiedy to zobaczy – powiedziała Loona, szczerząc
się w uśmiechu. Wciąż miała nadzieję na jakieś gwałtowniejsze emocje ze strony
stoickiego lokaja; coś więcej od westchnienia albo przewrócenia oczami.
– Nie –
odpowiedziała Octavia, potrząsając głową. – Takie rzeczy nie robią na nim
wrażenia. Musiałabyś zrobić coś naprawdę głupiego, żeby się zdenerwował. Jak
wtedy, gdy jako piętnastolatka próbowałam palić. – Zadrżała, zupełnie jakby tuż
przed sobą zobaczyła śmierć we własnej osobie. – Wciąż pamiętam jak na mnie patrzył,
mówiąc, że jeśli jeszcze raz złapie mnie z tymi „kijkami zagłady” przed moją
osiemnastką, zleje mnie tak, że wypadną mi wszystkie pióra.
Trójka
pracowników I.M.P. nic nie mogła poradzić na to, że zaśmiali się na te słowa.
Zaraz po tym Moxxie obrócił się do żony i objął ją.
– No dalej,
Millie. Blitz nie chciałby, żeby jego ulubiona nożowniczka-psychopatka
rozchorowała się w pracy i zrobiła coś, co zrujnowałoby naszą reputację,
prawda? Pewnie gdyby mógł, sam zostałby twoim lekarzem.
– Taa, nie – odpowiedziała
śmiertelnie poważnym tonem Millie. – Prędzej zobaczę się ze znachorem ze
szpitala na wyspie Coney niż pozwolę Blitzo na jakiekolwiek medyczne praktyki
względem mnie.
– Jesteście
pewni, że mogę z wami pójść? – zapytała po raz wtóry Octavia. Loona przewróciła
oczami. – Znaczy, to prawie jak rodzinne spotkanie. Mój tata nie mógł przyjść
przez to nagłe spotkanie w Parlamencie, więc ja zawsze mogę…
– Octavio –
powiedziała Loona, zwracając się do sowiej księżniczki. – Wyluzuj. Jest dobrze.
Więc przestań się martwić i po prostu wejdź.
Sowia demon
westchnęła, po czym skinęła głową i podążyła za grupą, podczas gdy Loona wciąż
miała na nią oko. Z jakiegoś powodu od chwili, w której tu przybyli, nie mogła
pozbyć się wrażenia, że Octavia sprawia wrażenie kogoś, na kogo barkach
spoczywał jakiś wielki ciężar. Nawet jej krok był ociężały, zupełnie jakby
próbowała odłączyć się od grupy.
Loona znała
Octavię od jakiegoś czasu i wiedziała, że ta potrafiła być bardzo wrażliwa.
Zwykle trzymała emocje w sobie, a kiedy coś ją kłopotało, nie mówiła o tym, ale
nie była w stanie ukryć wszystkich fizycznych oznak takiego stanu. Czy
obwinia się o to, co stało się tacie? Cholera. Myślałam, że już to
przepracowałyśmy. Z drugiej strony, poniekąd robię to samo. Może dlatego tak
dobrze się rozumiemy.
Loona
pamiętała pierwsze spotkanie z Octavią Goecja. To był pomysł księcia, który gdy
tylko dowiedział się, że Blitzo również ma córkę, zasugerował, że byłoby miło
spotkać się we czwórkę i spędzić wspólny dzień „ojców i córek”. Oczywiście
musiał przekupić Blitzo nim ten się zgodził, z kolei Loona przystała na to
jedynie dlatego, że to ktoś inny płacił za wszystko. Spodziewała się, że
Octavia okaże się jakimś zadzierającym nosa gówniarzem bez mózgu i osobowości, chcącym
nosić najlepsze ciuchy i wyglądać popularnie.
W zamian
spotkała swoją najpewniej najlepszą przyjaciółkę. We dwie dzieliły podobny gust
w wyborze ubrań, muzyki, a ich osobowości przypominały lustrzane odbicia. No i
życie z durnymi ojcami sprawiło, że świetnie się rozumiały. Ponadto Octavia
pokazała Loonie jak ciężkie potrafi być życie wyższych klas w Piekle ze
wszystkimi tymi oczekiwaniami, ciągłymi kłótniami niekochających się rodziców i
z prawie całkowicie zaplanowanym życiem, nie pozostawiającym miejsca na
podejmowanie własnych wyborów.
Choć Loona
pragnęła żyć w zmyślnej rezydencji, jeść najlepsze jedzenie, spać w doskonałym
łóżku i mieć setkę służących, nigdy nie zamieniłaby wolności i prawa do życia
po swojemu na coś takiego. Niezależnie od wszystkiego, wciąż miały siebie
nawzajem. Zwłaszcza teraz.
Po wejściu do
szpitala, grupa udała się do recepcji, gdzie czarno-pomarańczowa kocia
pielęgniarka pisała coś na komputerze, póki ich nie zauważyła. Uśmiechając się,
odchyliła się na krześle i skinęła głową.
– Witajcie z
powrotem. Dzisiaj nie ma z wami Księcia Stolasa.
– Cześć,
Alice. Wasza Wysokość musiał udać się na spotkanie Parlamentu – odpowiedział
Moxxie. – Więc dzisiaj jesteśmy we czwórkę.
– Jasna
sprawa. Blitzo powinien być w strefie odpoczynku dla dzieci. Tak się składa, że
jedna z nowych pielęgniarek dowiedziała się, że kiedyś pracował w cyrku i
zaproponowała, by zapewnił rozrywkę innym pacjentom – wyjaśniła Alice, wracając
do stukania w klawiaturę. – Czy to prawda? Był cyrkowcem?
– Tak, ale to
dawno temu. Ze sto lat czy coś, tak mi się wydaje – powiedziała Loona,
krzyżując ramiona. – Tata rzadko o tym wspomina.
– Cóż,
osobiście uważam cyrk za niepokojące miejsce. Nienawidzę clownów – powiedziała
Alice, podając im przepustki. – Proszę. Mam nadzieję, że tym razem będzie w
dobrym nastroju i obejdzie się bez kolejnego epizodu.
– Udało wam
się zmyć całą krew z podłogi? – zapytał z ciekawości Moxxie.
– Trzy dni
temu – zachichotała Alice. – Przez Blitza woźny poprosił o premię.
– Dzięki. –
Millie przysunęła przepustki. – Pójdziemy i…
– Och, nie, ty
nie – powiedział Moxxie, kładąc dłonie na ramionach żony, nim odwrócił się do
Alice. – Chcielibyśmy, by lekarz przyjrzał się mojej żonie. Chorowała od
jakiegoś czasu i chcielibyśmy porządnie ją przebadać.
– To nie jest
takie… um… – Twarz Millie pozieleniała. W pośpiechu dopadła do najbliższego
kosza na śmieci. Alice i kilka innych osób w pobliżu skrzywiło się, gdy
zwymiotowała, a swąd topiących się odpadów wypełnił powietrze.
– Umówię cię z
jednym z naszych lekarzy – powiedziała Alice, wracając do komputera. – Domyślam
się, że Książę Stolas jak zawsze pokryje koszty.
– Tak –
zapewniła Octavia, kiwając głową.
– To, że
mówisz o tym z taką lekkością pokazuje, że albo bardzo ci zależy, albo że taka
kwota jest dla ciebie jak kieszonkowe – zachichotała Alice, po czym spojrzała
na Moxxiego z przyjaznym uśmiechem. – Doktor Furgon będzie na was czekał w
pokoju 301.
– Dziękujemy,
pójdziemy tam. Chodź, Millie – powiedział Moxxie, podchodząc do żony i kładąc
dłoń na jej plecach, by pomóc jej w dojściu do winy w pobliżu. – Później do was
dołączymy, dziewczyny.
***
Zaraz po otrzymaniu przepustek, Octavia
podążyła za Looną do skrzydła dziecięcego, w myślach wciąż rozpamiętując
wczorajszą rozmowę z ojcem. To, że planował poprosić Niebo o pomoc dla Blitzo, było
szalone, zresztą jak i to, co zamierzał zaoferować w zamian – o ile nie
bardziej. Oczywiście wpłynęłoby to nie tylko na Octavię, ale też wszystkich, którzy
byli z nim powiązani. Gdyby ktokolwiek dowiedział się, co planował jej ojciec,
wybuchłby największy skandal w Piekle od czasów Wielkiego Markiza Feniksa
sprzed blisko osiemset dwudziestu lat.
Przemierzając
korytarze, Octavia spoglądała na swoją najlepszą przyjaciółkę, a jej serce rozpadało
się. Naprawdę troszczyła się o Loonę, zwłaszcza że miała naprawdę niewielu tak
wiernych przyjaciół jak ona. Jasnym też było, że ta jej ojciec bardzo kochał
Blitzo. Nie wspominając o tym, kto był odpowiedzialny za te wszystkie
wydarzenia. Choć już dawno przestała myśleć o Stelli jak o matce, to nie
zmieniało faktu, że to jej rodzina odpowiadała za torturowanie, maltretowanie i
gwałcenie Blitzo, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Octavia zazwyczaj miała
gdzieś „honor rodziny” i tym podobne, ale tym razem to okazało się zbyt
bolesnym przypadkiem, by mogła go zignorować. Z drugiej strony, daleko nam
do normalnych członków Goetii, pomyślała Octabia. Każdy normalny przedstawiciel
Goetii miałby gdzieś chochliki i piekielne ogary, a już na pewno nie
ryzykowałby dla nich życia i reputacji.
Poza tym jej
babka i wujek planowali unicestwić wszystkie niższe klasy w Piekle, co mogło
konkurować z ludobójstwem Ormian na Ziemi, rewolucją kulturową Mao Zedonga i
Holokaustem. Octavię, która przyjaźniła się z wieloma przedstawicielami „niższej”
rasy, przez wiele dni dręczyły koszmary, w których miliony (o ile nie biliony)
chochlików, piekielnych ogarów, kotów, sukubów i innych grzeszników, krzyczało
z przerażenia, gdy pochłaniała ich bezkresna pustka. Całe miasta wyrwane z
korzeniami i przemienione w gruzy. Loona wykrzykująca imię Octavii, podczas gdy
ta bezskutecznie sięgała ku przyjaciółce, nim ta zniknęła na zawsze.
– Hej, gdzie
idziesz? – Octavia otrząsnęła się, słysząc głos Loony. Rozejrzała się, by
odkryć, że przyjaciółki nigdzie nie było, póki nie usłyszała gwizdnięcia za
plecami. Odwróciwszy się, okdyrła, że Loona wchodzi do lewego korytarza i
patrzy na nią spod uniesionych brwi. – Centrum rekreacji jest w tę stronę. Co z
tobą? Odleciałaś?
– P-przepraszam
– zreflektowała się Octavia, próbując ukryć rumieniec. – Chyba po prostu się
zamyśliłam.
– Czy coś nie
tak? – zapytała Loona, krzyżując ramiona i mrużąc oczy. – Cały dzień
zachowujesz się dziwnie.
Och, to nic,
pomyślała Octavia, spuszczając wzrok. Po prostu jedyną opcją, by ocalić
twojego ojca, to zawarcie układu z istotami, z którymi walczymy od zarania
dziejów, co może doprowadzić do naszego całkowitego zniszczenia, jeśli się
wyda.
– Nic –
szepnęła, wzruszając ramionami. – Sprawy osobiste. Chodźmy zobaczyć się z twoim
tatą.
Loona
wyglądała na gotowa, by się kłócić, jednak jej uwagę przykuła seria głośnych
śmiechów, w miarę jak podążały w głąb korytarza, póki nie dotarły do podwójnych
drzwi. Otworzyły je i ujrzały małą grupkę demonicznych dzieci z wyższych sfer, chichoczących
z Blitzo, który – ubrany w szpitalną koszulę – trzymał dwie zrobione ze
skarpetek pacynki. Jedna była wyraźnie kiepsko narysowana markerem i kredkami
tak, by przypominała jego – z dwoma długimi, ukształtowanymi z papierowych ręczników
rogami. Drugą zaprojektowano tak, by przywodziła na myśl głupszą wersję
Moxxiego. Ten miał wyłupiaste oczy, krzywy uśmiech i czapkę osła na głowie.
– Wow, Blitz,
proszę pana! – powiedział Blitzo, jak najlepiej imitując Moxxiego. – Jesteś
taki mądry i super! Jak mogę stać się tak elektryzujący jak ty?!
– Cóż, Moxxie –
odpowiedział Blitzo, poruszając ustami swojej kukiełki. – Mogę cię nauczyć,
jeśli naprawdę chcesz.
– Och, proszę,
panie Blitz! Jestem taki kiepski i niefajny, aż muszę ciągle krzyczeć i drzeć
się jak ten kretyn, żeby to brzmiało jakbym był męski, ale tak naprawdę lubię,
kiedy żona rozstawia mnie po kątach! Jestem niczym zapłakane dziecko w
przemoczonej pielusze i dobrze mi z tym! – odpowiedział Blitzo jako Moxxie.
– No dobrze, Mox,
na początek musisz porządnie się zmoczyć! – powiedział Blitzo, wpychając kukiełkę
Moxxiego do olbrzymiej szklanki z wodą. – A teraz musisz udać się do tej
skrzynki z bezpiecznikami, o tam!
Blitzo wskazał
na kiepsko narysowaną „Skszynke z prundem”, jak zostało napisane na dziecięcym
rysunku, który przytwierdzono do ściany. Kukiełka-Moxxie spojrzała na kukiełkę-Blitzo.
– Raju, panie
Blitzo. To nie wygląda bezpiecznie.
– Aw, Mox,
musisz mi zaufać! Jestem twoim najlepszym przyjacielem!
– No okej! –
Kukiełka-Moxxie dotknęła rysunku, a Blitzo zaczął gwałtownie nią potrząsać w
przypadkowe strony. – AUGH! BLEZAZZUMZAHAHAZUSEM!
A potem
marionetka Moxxiego zwiotczała, podczas gdy ta Blitzo zwróciła się do publiczności:
– Mogą była o
byciu elektryzującym, czyż nie tak? – Loona i Octavia parsknęły, potrząsając
głowami w rozbawieniu. Widząc córkę i jej przyjaciółkę, Blitzo zdjął pacynki i
uśmiechnął się do dzieci. – Sorki, gówniaki, na razie stąd spadam. Odwiedziny
rodziny i te sprawy. – Dzieciaki jęknęły z niezadowoleniem. – Ale hej, dam wam
małe zadanie. Jeśli zobaczycie prawdziwego Moxxiego, oblejcie go wodą, a wtedy
dostaniecie ode mnie smakołyk przy następnym spotkaniu tutaj.
Dzieciaki
wiwatowały, podczas gdy Blitzo przeszedł pomiędzy nimi, kiwając głową w stronę
wyjścia. Zatrzymał się przed zamknięciem drzwi i dodał:
– Nagroda
będzie podwójna, jeśli oblejecie go siuśkami!
***
Gdy tylko znaleźli się w pokoju
Blitzo, chochlik i piekielna ogar szybko się uściskali, podczas gdy Octavia
przyglądała się im z uśmiechem. Opadłszy na łóżko, Blitzo zaplótł dłonie na
tyle swojej głowy i parsknął.
– Więc? Gdzie
Moxxie i Millie? Zgubili się czy co? No i gdzie Stolas?
– Millie źle
się czuła, więc poszła się zbadać – wyjaśniła Octavia. – A jeśli chodzi o
mojego ojca, miał ważne spotkanie biznesowe, którego nie mógł odwołać, więc
przyszłam w jego imieniu.
– Millie jest
chora? Coś poważnego? – zapytał Blitzo, unosząc brwi.
– Cóż, trochę
ją mdliło i zwróciła coś, co wyglądało jak kwas. – Loona wzruszyła ramionami. –
Więc albo Moxxiemu gorzej idzie w kuchni, albo jest w połowie ślimakiem, albo
to jakiś dziwny wirus. Wkrótce się dowiemy. Ale co z tobą? Dobrze się czujesz?
– Dzisiaj jest
całkiem nieźle – przyznał Blitzo, podnosząc się do siadu z delikatnym
uśmiechem. – Żadnych koszmarów. Dali nam niezłe żarcie, a nie jakąś papkę. No i
udało mi się wygrać trochę czekolady od innego pacjenta, kiedy graliśmy w karty
dzisiaj rano.
– Oszukiwałeś?
– zapytała Loona, uśmiechając się znacząco.
– Myślisz, że
z kim rozmawiasz? – Blitzo udał, że się krzywi. – Frajerzy nigdy nie zauważają dodatkowych
kart. Największą zaletą tych szpitalnych koszul jest to, że można w nich ukryć od
chuja i jeszcze trochę, a potem wyciągać to z pomocą ogona, kiedy nikt nie
patrzy.
Podczas gdy
Loona i Blitzo rozmawiali, Octavia wycofała się i po prostu nasłuchiwała.
Widząc ojca i córkę, którzy śmiali się, żartowali i nie zachowywali w żaden sposób
dziwnie, przyniósł jej ulgę. Do momentu, w którym zauważyła ramiona Blitzo. Nie
była pewna, czy Loona to widziała, ale ślady ja jego rękach wyglądały tak,
jakby dopiero co się zaleczyły. I bez wątpienia zostały zrobione nożem.
Octavia
zmarszczyła brwi na ten widok, po czym zacisnęła szpony wokół swoich piór.
Przez chwilę chciała coś powiedzieć, ale wstrzymała oddech. Odkąd zaczęła
zbliżać się do ukończenia szkoły, stało się jasne, że w następnej kolejności
powinna rozważyć collage. Podczas gdy większość dziedziców w jej położeniu
zdecydowała się na wojsko, politykę, biznes, magię albo prawo, Octavia była
zainteresowana psychologią. Było coś, co fascynowało jej w mrocznych
osobowościach niektórych, przez co chciała dowiedzieć się więcej na ich temat.
Nigdy nie uważała się za eksperta, ale wiedziała dość, żeby stwierdzić, że
Blitzo się ciął.
Istniał stereotyp,
że ludzie, którzy interesowali się mrokiem i buntem zwykle się cięli, bo to
fajne, potrzebowali atencji albo mają myśli samobójcze i pragnął umrzeć. Często
mawiano tak o gotach (takich jak ona), emo albo nihilistach. Prawda jednak była
taka, że doświadczyć mógł tego każdy, kto doświadczał emocjonalnego bólu,
wewnętrznego gniewu albo frustracji. Nie tylko przez otaczający go świat, ale
również siebie samego.
Czasami to był
sposób na to, żeby się uspokoić i rozładować napięcie. Innym razem była to
forma kary, by uciszyć pożerające od środka poczucie winy. Jeszcze inni
decydowali się na to z seksualnych pobudek. Tak czy inaczej, był to znak, że ktoś
potrzebował pomocy, by uporać się z traumą i emocjami, bo choć nie zawsze
świadczyło to o skłonnościach samobójczych, czasem dochodziło również do tego.
Jej ojciec nie
mylił się, twierdząc, że Piekło nie uwalnia od emocji i psychicznych problemów,
i to nawet po śmierci. Piekło istniało po to, by karać grzeszników zaś ci,
którzy zakończyli swoje istnienie po to, by umknąć psychicznym zmaganiom, często
byli zmuszeni mierzyć się z nimi raz za razem, niezależnie od tego, jak wiele razy
próbowali ze sobą skończyć. To sprawiało, że wypatrywali Dni Oczyszczenia, by w
końcu otrzymać to, czego pragnęli.
Czy Blitzo już
wstąpił na ścieżkę, prowadzącą do takiego losu?
Choć blizn
było niewiele i żadna z nich nie wyglądał na pozostałość głębokiego cięcia,
prawda wciąż pozostawała jasna jak słońce. Za uśmiechem Blitzo kryła się szlochająca,
krzycząca w jego głębi dusza. Ojciec wyjaśnił Octavii, co zrobił Koszmarny
Pasożyt, a ona wciąż drżała z przerażenia na samo wspomnienie. Własna podświadomość
zmuszała cię do zmierzenia się z bólem, cierpieniem, wątpliwościami, grzechami
i żalami, które wypełniały twój umysł, atakując cię, poniżając, dręcząc i
czyniąc śmierć przejawem litości. O ile było jej wiadomo, Blitzo nie powiedział
nikomu, jakie problemy dręczyły go w środku – i to nawet Loonie. Mogli jedynie
podejrzewać, że miało to związek z jego rodziną i żoną, których stracił dawno
temu. I najwyraźniej Blitzo obwiniał się o ich śmierć.
Myśli Octavii
powróciły do tego, co ojciec mówił na temat tego, że stan Blitzo będzie się pogarszać.
Jeśli to była prawda, w istocie nie było w Piekle rozwiązania, które mogłoby
powstrzymać jego postępujące problemy. Co by było, gdyby pewnego dnia nie
zdecydował się na cięcie na nadgarstku, ale własnym gardle? Umysł podsunął jej
obraz ciemnego, pochmurnego dnia, w który pojedyncza trumna zostałaby
opuszczona w głąb ziemi, podczas gdy Loona szlochałaby na ziemi, błagając ojca,
żeby do niej wrócił i wciąż pytając… dlaczego?
Czemu to się
działo? Czy dało się tego uniknąć?
Octavia opuściła
głowę; jej twarz wykrzywił grymas. Czy Niebo to naprawdę jedyne rozwiązanie,
by go ocalić? Czy naprawdę nie ma innego wyjścia? Czy… ryzyko jest tego warte?
– Yo, Octavia?
– Uniosła głowę i pojęła, że Blitzo zwracał się do niej. – Zdecydowałaś się już
na jakiś collage czy coś? Stolas mówił, że myślisz o psychologii czy czymś
podobnym.
– Och, prawie –
mruknęła, wzruszając ramionami. – To nie tak, że rozważam robienie kariery,
skoro jestem księżniczką.
– Zawsze
możesz zatrudnić się w I.M.P. – Blitzo puścił jej oczko. – Zaczniemy od czegoś
małego, może księgowości albo stanem zbrojowni! Potem mianujemy cię asystentką
sekretarki i będziesz pracowała z Looną, a zanim minie rok, zostaniesz młodszym
zabójcą i zaczniesz zabijać ludzi!
– Dziękuję,
ale nie jestem zainteresowana – parsknęła Octavia.
– Co? Nigdy
nikogo nie zabiłaś? – zaśmiał się Blitzo, a Octavia skinęła głowa, ku jego
wyraźnemu zaskoczeniu. – Serio?! Ani razu nie pękłaś?! Wow, Stolas naprawdę
trzyma cię pod kloszem! Loonie nauczyła się zabijać, kiedy miała czternaście
lat! Opowiedz jej o swoim pierwszym razie, skarbie!
Loona przewróciła
oczami, ale mimo to uśmiechnęła się.
– Nie wnikajmy
w szczegóły. Po prostu woźny w mojej szkole patrzył na mój tyłek…
***
Co zajmuje mu tyle czasu?!,
zastanawiał się Moxxie, krążąc po sali zabiegowej. Doktor Furgon zrobił kilka skanów
z pomocą magii, po czym zadał całą serię pytań. Kiedy uzyskał odpowiedzi,
wyszedł, wcześniej decydując się na standardowe badania krwi i moczu. To było dobry
kwadrans temu.
– Moxxie, możesz
przestać tak krążyć? – poprosiła siedząca na kozetce Millie. – Denerwujesz
mnie.
– Przepraszam,
po prostu się martwię – przyznał, pocierając kark. – Boję się, że to coś
poważnego! To może być coś śmiertelnego! Co jeśli umrzesz i…
Millie w
uspokajającym geście położyła dłoń na jego ramieniu i uśmiechnęła się.
– Skarbie,
będzie dobrze. Wyluzuj. Jeśli to coś poważnego, poradzimy sobie z tym.
Moxxie miał
odpowiedzieć, ale wtedy drzwi się otworzyły i wrócił doktor Furgon. Był demonem
o szkarłatnej skórze i posturze człowieka. Miał nietoperze uszy i długie białe
włosy, opadające mu na plecy. Zza krwistoczerwonych okularów przeciwsłonecznych
spojrzał na papiery, które trzymał na podkładce, po czym zanotował kilka
rzeczy, nim spojrzał na zdenerwowane chochliki.
– Wybaczcie,
że kazałem wam czekać. Musieliśmy upewnić się dwa razy przed przekazaniem wam
informacji.
– O szlag –
wyszeptał przerażony Moxxie. – Jest źle, tak? Ile czasu jest zostało?! Czy to
jest zaraźliwe?! Czy da się to leczyć?!
– Proszę pana,
spokojnie – powiedział Furgon, unosząc dłoń i uśmiechając się. – Twojej żonie
nic nie grozi. Ani nie umiera, ani nie jest chora.
Dwa chochliki
odetchnęły z ulgą, po czym szybko się przytuliły, nawzajem trącając nosami.
– Chwileczkę –
powiedziała Millie, otwierając oczy i spoglądając na lekarza z dezorientacją. –
Skoro nie jestem chora, czemu wymiotuję bardziej niż po zapiekance z rzepy
mojej siostry?
– Cóż, biorąc
pod uwagę twój stan, to raczej normalne – wyjaśnił doktor Furgon, zdejmując okulary,
by móc je wyczyścić. – Kwas jest trochę nietypowy, ale to zdarza się niektórym
demonom. Może to coś, co odziedziczyłaś po przodkach? Ale nie ma powodów do
obaw. Twojemu maleństwu nic nie będzie, jeśli dobrze się tobą zająć.
Moxxie i
Millie potrzebowali chwili, by pojąć, co właśnie powiedział lekarz. Ich serca
zatrzymały się, by nagle przyspieszyć. Oboje popatrzyli na siebie z opadniętymi
szczękami, po czym przenieśli wzrok na brzuch Millie, podczas gdy ona
delikatnie go potarła.
– Maleństwo… –
wyszeptał Moxxie.
– … wewnątrz
mnie? – zapytała Millie, spoglądając na lekarza z nadzieją. Uśmiechnął się i
skinął głową.
– Gratuluję.
Jesteś w ciąży.
Millie
krzyknęła z zachwytu. Tak głośno, że pobliskie okna popękały, podczas gdy ona
zeskoczyła z leżanki i popędziła ku swojemu blademu, zastygłemu niczym sopel
lodu mężowi. Poniosła Moxxiego i okręciła go dookoła, podczas gdy w jej oczach
zebrały się łzy.
– O mój Boże!
Będę mamą! Będę mamą! – Uściskała Moxxiego z całej siły, po czym ucałowała
go w policzek. – A ty tatusiem! Będziemy rodzicami! Będziemy mieć maleństwo,
które będziemy rozpieszczać i kochać przez całą kurwa wieczność! AAAAA!!!
Millie
krzyczała z radości przez kilka kolejnych minut, krążąc po pokoju z gwiazdkami
w oczach. W tym czasie Moxxie po prostu tam stał, niezdolny się poruszyć,
podczas gdy jego mózg przetwarzał to, co właśnie usłyszał.
– Musze
powiedzieć mamie! I tatkowi! O raju, całej rodzinie! Zorganizujemy przyjęcie!
Musimy ustalić jakiej płci będzie maluch! Chryste panie, potrzebujemy pieluch,
ubranek, kocyków, mleka i innych rzeczy! Och, czy będę potrzebowała nowych
ubrań, kiedy zrobię się większa? Jak je nazwiemy! – Spojrzała na męża,
szczerząc się w uśmiechu i wykrzyczała: – Czy to nie jest najlepsza wiadomość
na świecie, Moxxie?!
Moxxie powoli
przyjrzał się żonie i wymamrotał:
– Jesteś w
ciąży? Będę… ja będę… tatą?
– Tak! –
odpowiedziała.
I wtedy Moxxie zemdlał, lądując z nogami w powietrzu.
Prześlij komentarz
0 Komentarze