Uleczyć Blitzo

Informacje: KLIK | Oryginał: KLIK | Autor: TalosLives



SPIS TREŚCI:
VIII. DLACZEGO PRZY TOBIE JESTEM?

– Okej, przyznaję. Tego się nie spodziewałem – powiedział Metatron, wpatrując się w Stolasa, który wciąż lśnił za sprawą pokrywających ciało run. Książę nie odważył się ruszyć ani o krok, póki Metatron się nie odezwie lub nie wyrazi zgody na zawarcie umowy. Pocierając tył głowy, Głos Boga westchnął i potrząsnął głową. – Naprawdę chcesz złożyć nierozerwalną, wieczną przysięgę służby dla nas? Ty, cała twoja linia, twoi słudzy i ich rodziny? Czy ty w ogóle...?

– Zapytałem każde z nich. Począwszy od córki, aż po woźnych – odpowiedział stanowczo Stolas. – Każdy strażnik, szpieg, legionista, lokaj, pokojówka, kucharz, krawiec, ogrodnik i wszyscy inni zgodzili się, żebym to zrobił. Gdyby choć jedno z nich powiedziałoby „nie”, nie zrobiłbym tego. Ale wszyscy są na to gotowi. Moja córka jest gotowa zaryzykować wszystko.

– Jeśli Lucyfer się dowie, spotka cię coś gorszego niż śmierć – ostrzegł Metatron, krzyżując ramiona. – Nie będę w stanie cię przed nim ocalić.

– Wiem – szepnął Stolas, zamykając oczy. – Ale jest to ryzyko, które ja i wszyscy inni jesteśmy gotowi podjąć.

– Wszystko dla tego jednego chochlika? Dlaczego? – zapytał Metatron.

Dlaczego? Powód był tylko jeden, ale wystarczył.

– Ponieważ go kocham.

Zapadła długa cisza, nie licząc otaczającego ich wszechświata. Metatron nie poruszył żadnym mięśniem, a jego oczy nie wyrażały żadnych emocji. Po chwili, która wydawała się wiecznością, Metatron westchnął i wyjął swojego osobistego Aiona.

– Nie mogę zadecydować w pojedynkę. Muszę wykonać kilka telefonów. Poczekaj tutaj.

Stolas jedynie skinął głową, powoli wstając i obserwując, jak Metatron idzie do krańca pokoju i tam znika bez śladu. Usiadłszy, książę powoli nalał sobie kolejną filiżankę herbaty i czekał.

Czekał. I modlił się.

***

Po tym, co wydarzyło się dzień wcześniej, Moxxie uznał, że lepiej będzie, jeśli on i Millie przez kilka dni nie pojawią się w pracy. Przynajmniej do czasu przebudzenia Blitzo. Loona czuła to samo, gdy Moxxie do niej zadzwoniła, ale ciężko było usłyszeć piekielną ogar ze względu na to, jak cicho mówiła. Moxxie mógł przysiąc, że słyszy ciche łkanie w jej głosie, wiec wysłał szybkiego SMS-a do Octavii, prosząc, by się nią zaopiekowała. Być może nie dogadywał się zbyt dobrze z Looną, ale czuł, że zajmowanie się nią w czasie rekonwalescencji szefa, należy do jego obowiązków.

Skoro już o tym mowa, Moxxie postanowiła go odwiedzić, aby zobaczyć, jak się czuje. Millie nadal była zbyt przestraszona, aby przyjść, więc zdecydowała się zostać w domu i porozmawiać z rodziną przez telefon. Zasugerował, aby przy okazji poszukała ładnych imion dla dzieci, co miało odwrócić jej uwagę od poczucia winy. Była część Moxxiego, tylko niewielka, która chciała zbesztać szefa za skakanie z budynku i prawie śmierć, ale chochlik wiedział, że to nic nie da. Blitzo już był w kruchym stanie fizycznym i psychicznym i choć Moxxie chciał go udusić za jego zachowanie, zdołał stłumić te uczucia.

Zamiast tego po prostu patrzył na ledwo oddychającego chochlika przed nim, zabandażowanego bardziej niż mumia. Z każdą sekundą, w której słyszał sygnał czujnika tętna, jego serce podskakiwało w klatce piersiowej. Zupełnie jakby spodziewał się, że w każdej chwili wszystko się posypie. Ten dźwięk wciąż był najbardziej przerażającą rzeczą, jaką Moxxie kiedykolwiek słyszał w swoim życiu.

No cóż, drugim najgorszym dźwiękiem, pomyślał Moxxie, zamykając oczy. Dźwięk wybuchającej bomby i krzyki setek niewinnych, wrzeszczących z przerażenia demonów, odbiły się echem w jego głowie, wraz z jego własnym krzykiem przerażenia, niedowierzania i zdrady.

Odpychając te myśli na bok, Moxxie ponownie skupił swoją uwagę na Blitzo. Po kilku kolejnych minutach milczącego patrzenia, wyszeptał:

– Jesteś prawdziwym dupkiem, wiesz? – Zamilkł na chwilę, na wypadek, gdyby szef jednak go słuchał. – Chcemy ci pomóc, a ty robisz taki gówniany numer.

Moxxie czuł, jak drżą mu ręce, gdy je zacisnął.

– Prawie dać się zabić w ten sposób. Nie przebiliśmy się przez dziesiątki demonów tylko po to, żeby ocalić twoją żałosną, czerwoną dupę. Ryzykujemy nasze życia, żeby ci pomóc, a nie po to, byś mógł tak po prostu umrzeć. – Zamknął oczy ze wściekłości. – Nie masz prawa umierać. Nie po tym, ile Loona przez ciebie wypłakała. Nie po tym, jak moja żona i ja zaryzykowaliśmy wszystko, żeby cię odzyskać. Są dni, kiedy zastanawiam się, dlaczego wciąż przy tobie jestem. Są dni, kiedy zadaję sobie pytanie, dlaczego, w imię Szatana, trzymam się pieprzonego drania, który komplikuje moje życie bardziej niż to konieczne!

Łzy spłynęły po twarzy Moxxie, gdy wstał i podszedł do Blitza.

– Czasami zastanawiam się, czy nie byłoby najlepiej po prostu odejść. Zostawić ciebie i tę firmę i zabierać Millie gdzieś, gdzie nie będziemy musieli przejmować się tymi ciągłymi bzdurami. Chcesz wiedzieć, dlaczego, do cholery, tego nie robię?!

Biorąc kilka głębokich oddechów, Moxxie powoli chwycił krawędzie łóżka i poczuł, jak uginają się pod nim kolana.

– Ponieważ, Blitz, jesteś jedynym pierdolonym przyjacielem, jakiego mam w całym tym opuszczonym Piekle.

Znał wady swojego szefa. Wszystkie problemy, które miał i te, które spowodował. Bardziej inteligentny demon już by odszedł. Porzuć tę pracę i znajdź nowe miejsce, w którym mógłby się rozwijać. Każdy demon wiedział, że najważniejsze jest przetrwanie, a kiedy byłeś z Blitzo, ryzyko śmierci było wyższe niż w jakikolwiek zwykły dzień w tym popierdolonym wszechświecie. Od czasu dołączenia do I.M.P., Moxxie wielokrotnie wylądowałby w grobie, przy okazji będąc wyśmiewanym z powodu wszystkiego, od ubioru, aż po gust muzyczny. Wszystko przez tego cholernego chochlika, którego miał przed sobą i za którym płakał. Niektórzy powiedzieliby, że ta relacja była pełna przemocy i może w pewnym sensie tak było, ale chodziło o coś więcej. W Blitzo zawsze było coś więcej. Moxxiemu zajęło dużo czasu, zanim to dostrzegł, ale zobaczył to i od pory nie potrafił tego zignorować w kontaktach z szefem.

– ... Pamiętasz to, jak półtora roku temu odwiedził nas ten Upadły? – szepnął, otwierając oczy i patrząc na spokojną twarz nieprzytomnego szefa. – To był dzień, w którym uświadomiłem sobie, że masz też lepszą stronę… I dlatego jestem przy tobie, nawet po tym wszystkim, co się wydarzyło…

***

Półtorej roku temu…

– Do cholery, Sir! Czy kiedykolwiek myślałeś nad tym, co robisz z pieniędzmi, które zarabiamy?! – Moxxie już chyba po raz szósty tego dnia krzyczał po tym, jak zdenerwowało go coś, co zrobił jego szef.

Pierwszy raz miał miejsce, gdy Blitzo rzucił Moxxiemu w twarz poranną kawą, mówiąc mu, że nienawidzi rodzaju użytego cukru i oczekuje czegoś innego. Drugi, gdy Blitzo wysłał e-mail z GIF-em przedstawiającym świnię z głową Moxxiego, biczowaną przez rolnika z twarzą Millie. Przysięgał, że nigdy nie słyszał, żeby Loona śmiała się bardziej niż w tamtym momencie.

Trzeci i czwarty zbiegły się w czasie, gdy przyszedł klient i okazało się, że był to demon Ogr Smrodek, o którym mówiono, że śmierdzi tak brzydko, że każde pierdnięcie skutkowało masową utratą życia. Wszyscy szybko zaopatrzyli się w maski przeciwgazowe. Wszyscy z wyjątkiem Moxxiego, ponieważ Blitzo przywłaszczył sobie dwie. Moxxie próbował uciec, ale odór wydzielany przez demona był zbyt intensywny i zemdlał. Co doprowadziło do tego, że Blitzo wykonał mu usta-usta, aby obudzić go godzinę później. Moxxie mógł przysiąc, że użył w trakcie języka.

Piąty sprowadzał się do tego, że nie mógł pójść z żoną na lunch, ponieważ Blitzo potrzebował jego pomocy, co doprowadziło do obecnego problemu. Moxxie chrząknął, ustawiając kanapę w biurze Blitzo – nowiutką, wykonaną z drogiej skóry i smoczych łusek. Przesuwał ją już od pół godziny, podczas gdy jego szef popijał napój gazowany przez słomkę.

Bekając, Blitzo powiedział:

– Och, daj spokój, Moxxie. Kosztowała tylko niecałych trzydzieści tysięcy. A co, gdybym pobrał to z firmowego funduszu urlopowego? Obecnie jesteśmy tak zajęci, że wątpię, czy w ogóle będziemy mieli czas na wakacje. Myślę też, że powinniśmy przesunąć ją bardziej w lewo.

– Ale po co ci kanapa ze smoczymi łuskami? Jaki w tym sens? – mruknął Moxxie, przewracając oczami.

– Hej, niedługo nadejdzie zima i mój tyłek musi być rozgrzany, jeśli mam porządnie zabijać ludzi – odpowiedział z uśmiechem Blitzo. – Smocze łuski są gorące nawet po oddzieleniu ich od właścicieli. Chcę mieć pewność, że moje bułeczki będą chrupiące.

– Sir, żyjemy w Piekle. W Pierścieniu Dumy. To jeden z najgorętszych pierścieni w całym Pentagramie – zauważył Moxxie. – To nie jest Pierścień Zdrady, gdzie jest tak zimno, że kutas odpada.

– Tak, ale robi się bardzo wietrznie. Wiatr oznacza spadek temperatury, a spadek temperatury oznacza zimno. To oznacza zimną krew. Koniec dyskusji – powiedział Blitzo, po czym wyrzucił napój i klasnął w dłonie. – Teraz ruchy, ruchy! Chcę mieć to skończone przed lunchem.

Moxxie już miał coś krzyknąć, gdy zadzwonił dzwonek przy wejściu, a Blitzo z rozmachem zdzielił w twarzą mniejszego chochlika, kiedy pobiegł je otworzyć. Podnosząc się z ziemi, Moxxie mruczał pod nosem, podczas gdy Blitzo zaczął się witać.

– Witamy u Impulsywnych Morderczych Profesjonalistów, którzy zabijają kogo chcesz, tak długo… jak… hm… Cześć?

Słysząc, jak słowa Blitzo cichną, Moxxie uniósł wzrok, zastanawiając się, co było tego przyczyną. A potem poczuł, że jego skóra robi się biała, gdy zobaczył, kto stał w progu. Stojąca przed nimi postać była tak piękną istotą, że nawet szczęśliwie żonaty Moxxie, poczuł, jak serce mu wyskakuje z piersi, gdy zobaczył ją wchodzącą do ich biura, gdzie nawet nie spojrzała na Blitzo. Jej wspaniała, śnieżnobiała skóra była tak czysta, że ​​wyglądała jak kruche szkło. Wąskie, cienkie i zimne, delikatne oczy rozglądały się dookoła ze stylowym spojrzeniem, a po nawiązaniu z nią kontaktu wzrokowego, Moxxie poczuł, jak jego instynkt mówi mu, żeby nie denerwował tej kobiety. I był po temu dobry powód. Za jej plecami znajdowały się czyste, czarne anielskie skrzydła, a tylko jeden rodzaj rasy w całym Piekle je posiadał: Upadli.

Najwyższy poziom demonów w całej hierarchii Piekła. Dawniej Aniołowie Niebios, teraz demony potępione w otchłani podziemnego świata za nieudany bunt. To była istota, z którą nie zadarłby nawet książę Stolas. Miała na sobie ciemnoczerwoną sukienkę sięgającą jedynie do kolan i z rozcięciami po bokach, uwydatniającymi jej długie, blade nogi. Jej piersi tylko w połowie były wystawione do świata; resztę zakrył strój, a pomiędzy krągłościami lśniła srebrna broszka z fioletowym klejnotem w środku. Na głowie nosiła srebrny diadem z półksiężycem i gwiazdami, a ramiona i skrzydła osłaniała srebrna zbroja, która wyglądała na droższą niż każdy dom w całej pobliskiej dzielnicy. Jedyną rzeczą, która wyglądała w niej normalnie, była czarna teczka, którą trzymała w prawej ręce.

– Hm, spodziewam się, że to miejsce będzie mniejsze – przyznała Upadła, po czym zwróciła się do Blitzo. – Czy mam do czynienia z panem Blizem?

– O, tak! – przyznał z nerwowym uśmiechem Blitzo, po czym skłonił się przed kobietą. – Blitz. „O” jest nieme. Założyciel i dyrektor generalny I.M.P. Ehm, w czym możemy pani pomóc…?

– Nazywam się Amanda Sar-Elion – przedstawiła się Upadła, ignorując wyciągniętą dłoń Blitzo, po czym rozejrzała się. – Czy jest biuro, w którym możemy omówić interesy?

– Jasne! Moje biuro jest dokładnie tutaj! – powiedział Blitzo, prowadząc panią Sar-Elion do swojego gabinetu. – Moxxie, przygotuj naszemu klientowi coś do picia!

– To nie będzie konieczne – oznajmiła pani Sar-Elion, siadając po drugiej stronie biurka i krzyżując nogi. – Nie zostanę długo. Chciałbym także porozmawiać z panem osobności, panie Blitz.

– Oczywiście. Moxxie? Wypierdalaj – oznajmił Blitzo, wskazując drzwi.

Ten jeden raz Moxxie nie odpowiedział i jedynie skinęła głową. Nie miał zamiaru się kłócić, kiedy w pokoju był klient, zwłaszcza Upadły Anioł . Po zamknięciu za sobą drzwi miał już wrócić do swojego biurka, ale jednak się zatrzymał. To było po prostu zbyt podejrzane i nienaturalne. Wszyscy ich klienci byli w większości grzesznikami, codziennymi demonami lub okazjonalnie niskim poziomem Zwierzchnika bądź szlachcica, potrzebującemu potrzebowali śmierci kogoś w ludzkim świecie, w jakiegoś rodzaju grze o władzę. Dlaczego, do diabła, na wszystkie możliwe demony akurat Upadły miałby się pofatygować do miejsca takiego jak to?

Nie będąc w stanie zdusić ciekawości, Moxxie przyłożył ucho do drzwi w chwili, gdy rozbrzmiał głos rozsiadającego się za biurkiem Blitzo.

– Co zatem I.M.P. może dla Pani zrobić, pani Sar-Elion? Czy chodzi o unicestwienie kogoś w ludzkim świecie? To nasza specjalność.

– Tak, o to. Czy mógłbyś mi powiedzieć, w jaki sposób tego dokonujecie? – zapytała pani Sar-Elion, a w jej głosie pobrzmiewał zarówno chłód, jak i ciekawość. – Istnieje bardzo niewiele sposobów, aby demony przedostały się do ludzkiego świata. W większości przypadków w grę wchodzi przywołanie, opętanie lub postawienie Piekielnej Bramy. Wydaje się, że unikacie wszystkich tych metod. To bardzo potężna i rzadka umiejętność. Jak to robicie?

– Przykro mi, ale to tajemnica firmowa – odpowiedział szybko Blitzo. – Nie wolno mi o tym rozmawiać.

– Rozumiem. Sądzę, że to zrozumiałe – zamruczała pani Sar-Elion, po czym nastąpiła krótka chwila ciszy. A potem przemówiła: – Szczerze mówiąc, panie Blitz, nie jestem tu w roli klientki. Przychodzę z ofertą. Reprezentuję organizację, którą zaciekawiłeś, a konkretniej mojego szefa. Zazwyczaj ktoś taki jak ty nie jest nawet wart zainteresowania. Mimo to, biorąc pod uwagę twoją zdolność przenikania do świata ludzi i jakże zadziwiającą skuteczność, mój szef zdecydował się zaoferować ci szansę dołączenia do jego firmy w roli szeregowego pracownika.

– Och? A kto jest twoim szefem? – zapytał Blitzo, wyjmując te słowa Moxxiemu z ust. Kto chciałby zatrudnić Blitzo?

– Lord Abaddon. Szef i dyrektor generalny Excelsis Mors*.

W ułamku sekundy rozległ się głośny huk. Moxxie nie wiedział, czy to jego szczęka, czy szczęka szefa jako pierwsza przebiła podłogę. Excelsis Mors była najwyżej ocenianą, trudniącą się zabójstwami firmą w całym Piekle. Organizacja należała i była prowadzona przez Lorda Abaddona, jednego z najwyższych rangą demonów w Piekle. Składała się z zabójców z najwyższej półki, którzy byli wystarczająco silni, aby stawić czoła samym Eksterminatorom w potyczce jeden na jednego. Byli dobrze opłacani, dobrze zarządzani i utrzymywani z zachowaniem ścisłego profesjonalizmu, który zapewnił im szacunek i strach wszystkich demonów z każdego kręgu. Ich cele były legendarne do tego stopnia, że ​​połowa z nich wydawała się nawet niemożliwa do wykonania. Jedno z najsłynniejszych zleceń miejsce, gdy około tysiąc lat temu potężny demon Ahriman przejął pierścień Herezji. Chciał zdobyć więcej, ale jeden z zabójców, na dodatek wyszkolony przez samego Abaddona, pozbawił życia jego i jego czołowych ludzi, nim zdążyliby kontynuować swój bunt.

– Aaa-Abaddon chce nas zatrudnić? – zapytał z niedowierzaniem Blitzo.

– Lord Abaddon chce cię zatrudnić na stałe. Innymi słowy, panie Blitz, wywarł pan na moim szefie na tyle silne wrażenie, że jest skłonny dać panu podstawowe stanowisko jednego z zabójców w naszej firmie. – Rozległ się szelest papieru. – Wierzymy, że będzie to dobra oferta na start.

– … 195 000 dolarów rocznie? – wykrzyknął Blitzo. Moxxie też już prawie krzyczał w szoku. Jeden rok takiej pensji wystarczyłby, aby uwolnić jego i Millie od długów. Za takie pieniądze zawsze mogliby prowadzić idealne życie, o jakim zawsze marzyli.

– Wraz z premiami zależnymi od twoich umiejętności. Będziesz mieć do dyspozycji płatny urlop i zwolnienie lekarskie. Dostęp do najwyższej klasy opieki zdrowotnej. Jeśli zajdzie taka potrzeba, możemy nawet zapewnić zakwaterowanie w stolicy, po obniżonej cenie. Tam znajduje się nasza siedziba. Wiemy również, że masz córkę i w zależności od tego, jak minie ci pierwszy rok, możemy zapewnić płatne stypendium na dowolną wybraną przez nią uczelnię, jeśli będzie chciała studiować. Możesz także inwestować w akcje firmy i awansować w naszych szeregach, jeśli okażesz się wystarczająco zaradny. Nie wspominając o oszczędzaniu wystarczającej ilości na 401K** i plan emerytalny, kiedy już zdecydujesz się nas opuścić. A gdyby coś ci się stało, po twojej śmierci twoja rodzina otrzyma wsparcie.

– ... Nie ma, kurwa, mowy, żeby to było prawdziwe – stwierdził Blitzo. – Słuchaj no pani, jestem chochlikiem. Ostatnim razem, gdy sprawdzałem, przełożeni tacy jak ten twój nigdy nie zatrudniliby nas do niczego poza sprzątaniem.

Moxxie musiał zgodzić się ze swoim szefem. Choć niechętnie się do tego przyznawał, bycie chochlikiem wiązało się z ograniczeniami w znalezieniu pracy. Większość z nich, podobnie jak rodzina Millie, była rolnikami w Pierścieniu Gniewu, a pozostali – znaczna ich mniejszość – trudnili się przestępczością lub nisko płatnymi zajęciami. Największym szczęściem, na jakie można było liczyć, była praca służącego u jakiejś szlacheckiej rodziny, ale często byli oni maltretowani do tego stopnia, że ​​niektórzy po prostu popełniali samobójstwo z rozpaczy. Jednak oto Upadły z jednej z najbardziej znanych i wpływowych firm w Piekle, oferował im coś, za co każdy chochlik zabiłby własną matkę.

– Przyznaję, że to trochę... niezwykłe, by na takie stanowisko zatrudnić osobę pana pokroju, ale, jak już powiedziałam, zrobiłeś wrażenie na Lordzie Abaddonie – stwierdziła pani Sar-Elion. – Nie będę dodawać, że jest to oferta, która w pana przypadku już się nie powtórzy, panie Blitz.

– No tak, kurwa, chcę… poczekaj chwilę. – Blitzo urwał. Zapadła chwila ciszy, zanim zapytał: – A co z moimi pracownikami? Moja córka, Moxxie, Millie? Gdzie są ich oferty?

– Och, cóż, obawiam się, że ta oferta jest przeznaczona tylko dla pana  i nikogo więcej – powiedziała pani Sar-Elion, a serce Moxxiego zamarło. – Dla pozostałych niczego nie ma.

– Czekaj, co? Jestem dobry, najlepszy w tym, co robię, ale oni też bardzo pomogli – stwierdził Blitzo. – Cała trójka również jest dobra w tym, co robi. Oni są... Oni są częścią tej firmy. Dlaczego nie przygotować umów również dla nich?

– Szczerze mówiąc, panie Blitz, ​​zatrudniając pana, będziemy musieli uporać się z wieloma kwestiami PR-owymi. Zatrudnienie dwóch kolejnych chochlików i piekielnego ogara to zbyt duży problem. Masz doświadczenie, widzieliśmy twoje CV, no i znasz sposób, aby wejść do ludzkiego świata. Twoja córka też odniesie korzyści, jeśli będziesz pracował dla nas, więc nie widzę powodu, dla którego nie mogłabyś po prostu zająć się swoimi sprawami. A co do małżeństwa chochlików... –  Zachichotała cicho. – Obawiam się, że po prostu odprawisz ich z kwitkiem.

Ciało Moxxiego zadrżało, podczas gdy on zamknął oczy i warknął. Nawet jeśli była to istota, która mogłaby złamać Moxxie na pół, niczego nie pragnął bardziej niż powiedzieć tej suce, żeby się pierdoliła. Chciała, żeby jego i Millie wepchnięto pod autobus i porzucono niczym wczorajsze śmieci. A jednak najgorsza była świadomość, że Blitzo się zgodzi.

Od dawna wyczekiwał – bez cienia obaw – nadejścia tego dnia. Dnia, w którym Blitzo – ten samolubny, egoistyczny kretyn – porzuci ich. Moxxie nie powinien być zaskoczony, bo wiedział, jakie jest nastawienie Blitzo, ale na próżno miał nadzieję, że było w nim coś dobrego. Jednak wyglądało na to, że ten dzień w końcu nadszedł. Oferta, którą otrzymał Blitzo, nie była ofertą, którą ktoś by tak po prostu odrzucił. Moxxie zamknął oczy, zastanawiając się, co powinien zrobić, gdy znów usłyszy głos swojego szefa.

– A więc aby przyjąć tę ofertę, muszę nie tylko zamknąć własną firmę, ale także porzucić pracowników na pastwę losu? – zapytał Blitzo.

– Otóż to.

TRZASK!

Oczy Moxxie otworzyły się szeroko, a on poczuł, jak jego szczęka opada się po raz drugi. Nie ma mowy. Nie ma mowy, żeby on...

– Co zrobiłeś?! – krzyknęła pani Sar-Elion, podczas gdy Blitzo kontynuował rozdzieranie oferty.

– A na co to wygląda? Odrzucam twoją ofertę – odpowiedział Blitzo tak, jakby właśnie uderzył muchę. – Dzięki, ale na razie pozostanę przy tym, co mam. Powiedz lordowi Abby-Dabby, że zaczekam, aż przedstawi mi coś lepszego.

– Nie sądzę, żebyś zdawał sobie sprawę z tego, co właśnie zrobiłeś – warknęła pani Sar-Elion. – To oferta, która nie trafia się co roku. To coś, co zdarza się raz w życiu. Setki tysięcy zabójców podjęłoby się zabicia Archanioła, aby mieć szansę na otrzymanie tego rodzaju oferty. A ty to odrzucasz?! Dlaczego?!

– ... Ta firma to moja rodzina – powiedział Blitzo. Dało się usłyszeć jak wstaje, gdy jeden z tych rzadkich razów zaczął mówić poważnie. – Oczekujesz, że wyrzucę moich pracowników jak jakieś bezdomne psy? Jestem szumowiną, przyznaję, ale nie aż takim dupkiem! – Dźwięk jego pięści uderzającej w stół odbił się echem w uszach Moxxiego. – Posłuchaj, suko. Jeśli mnie chcesz, musisz przyjąć resztę. Loona jest moją córką i dzień, w którym zostawię ją bez pracy, nawet z tymi wszystkimi zmyślnymi świadczeniami, będzie dniem, w którym zawiodę jako ojciec. Millie jest jedną z najbardziej lojalnych osób, jakie kiedykolwiek miałem przyjemność poznać i z którymi pracowałem, i nie będę tego przekreślać, odrzucając ją na bok. A Moxxie?

Moxxie wstrzymał oddech.

– Bóg jeden wie, że mały, płaczliwy chujek z niego, ale jest dobrym strzelcem, dobrym mężem i ma głowę na karku Mogę się z nim nie zgadzać w wielu kwestiach, ale zdobył mój szacunek dzięki temu, że był wierny. Te trzy demony, z którymi pracuję, to najwspanialsze osoby, jakich poznałem. Nie, to rodzina, którą zdecydowałem się założyć i za którą przelałem krew. Więc jeśli ceną takiego układu jest porzucenie rodziny, to możesz spierdalać, bo jeśli jest jakaś zasada, której się trzymam w życiu, to  brzmi: nie rezygnuj z rodziny.

– Blitz… – szepnął Moxxie, czując, jak łzy napływają mu do oczu. Prawdziwy uśmiech pojawił się na jego twarzy, a on po raz pierwszy szczerze mógł powiedzieć, że jest dumny i szczęśliwy, że Blitz jest jego szefem.

Nie.

Że jest jego przyjacielem.

– A teraz, jeśli już skończyłaś, zabieraj swój tyłek z mojego biura!

– … W porządku.

Słysząc kroki Upadłej, Moxxie pobiegł do swojego biura i ukrył się za drzwiami, gdy ona wychodziła z Blitzo z surowym spojrzeniem. Odwróciła się.

– Jest pan głupcem, panie Blitzo. I będzie pan żałować, że nie skorzystał z naszej oferty.

– Dlaczego nie wykorzystasz tych fantazyjnych skrzydełek i nie odlecisz? Nie jestem zainteresowany słuchaniem bzdur – powiedział Blitzo, wskazując na drzwi. – A „o” jest nieme!

Rzucając ostatnie spojrzenie, Upadły Anioł wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi. Blitzo westchnął i wyjął papierosa z tylnej kieszeni, po czym go zapalił. Udając niewiedzę, Moxxie podszedł do swojego szefa z lekkim uśmiechem.

– Więc co się stało?

– Ech, pierdolenie o Szopenie – odpowiedział Blitzo, wypuszczając powietrze. – W każdym razie kanapa stoi tam, gdzie trzeba. Idź zrób sobie przerwę, Mox. Muszę wypić kilka butelek whisky.

Moxxie skinął głową i miał odejść, ale przystanął w miejscu.

– Hej? Blitz? Chcesz zjeść ze mną lunch? – Jego szef odwrócił się i uniósł brwi. – Mam na myśli… Nie spędzamy razem zbyt wiele czasu, więc pomyślałam, że moglibyśmy zjeść męski lunch i tak dalej.

– ...O rany, Moxxie, myślałem, że jesteś porządnym mężem, a ty zabierasz mnie na lunch? Czy nie masz wstydu? – zapytał z uśmiechem Blitzo.

Przewracając oczami i parskając, Moxxie odpowiedział:

– Sir, to z tobą można rozmawiać o okolicznościach, w jakich dostajemy tę książkę. A po drugie, nie zdradziłbym Millie, nawet gdyby królowa Lilith pokazała mi piersi. Proponuję tylko, byśmy spędzili czas w gronie przyjaciół, okej?

– N-no cóż, skoro tak mówisz, to dlaczego, do cholery, nie? – powiedział Blitz, wyrzucając papierosa przez okno i podchodząc, by objąć ramieniem szyję Moxxiego. – Chodźmy nawiązać trochę męskiej więzi. Tym razem zapłacę nawet za własny lunch. Ale ty dajesz napiwek.

– W porządku, to chyba najlepsze, na co mogę liczyć – zachichotał Moxxie, po czym dwa chochliki wyszły z biura.

***

– To był dzień, w którym zdałem sobie sprawę, że kryje się za tobą coś więcej. – Moxxie mówił dalej, wpatrując się w swojego nieprzytomnego szefa. Powoli położył dłoń na dłoni Blitza i ścisnął ją. – To nie był pierwszy raz, kiedy widziałem, jak zachowujesz się jak porządna osoba… To znaczy jak na demona. Ale zawsze sobie o tym przypominam, gdy doprowadzasz mnie do krawędzi. Teraz rozumiem, że był to po prostu twój sposób poradzenia sobie z problemami, które skrywasz głęboko w sobie.

Moxxie zamknął oczy i przypomniał sobie, co Blitzo krzyknął podczas załamania w dniu, w którym się obudził, po tym jak uratowali go z letniego domu Stelli:

– Nie waż się zaprzeczać, Moxxie! Ponieważ miałeś rację co do mojej osoby! Jestem smutnym, niedojrzałym chochlikiem, który nie potrafi zaakceptować faktu, że jestem zazdrosny, że wasza dwójka ma to, czego ja nie mam! To, co ja straciłem z własnej winy!

– Nie wiem, kim była Zella, ale zakładam, że kimś takim, jak dla mnie Millie –przemówił Moxxie z ciężkim westchnieniem. – Gdybym ją stracił… albo to dziecko… tak jak ty? Pewnie też bym się zatracił. Ale z jakiegoś powodu nie poddałeś się... I nie twierdzę, że możemy cię naprawić tak łatwo, jak można by naprawić zepsuty model samolotu. Ale chcę ci pomóc. Wszyscy chcemy. Ponieważ w głębi duszy troszczymy się o siebie nawzajem i mimo tego całego gówna, przez które przechodzimy, jesteśmy czymś więcej niż tylko współpracownikami.

Zamknął oczy i westchnął.

– Jesteśmy rodziną. Jak powiedziałeś tamtego dnia: nie rezygnuj z rodziny.

Moxxie już miał wyjść, gdy coś go zatrzymało. Zamarł. Czuł uścisk wokół dłoni.

Powoli obejrzał się i zobaczył Blitzo patrzącego na niego ze łzami w oczach.

– ...proszę, nie idź… – szepnął.

Moxxie, ociekający własnymi łzami, jedynie skinął głową i nie został.

***

Minęły godziny, jednak po Metatronie nie było śladu. Stolas zastanawiał się, do kogo wydzwaniał, ale mogło to dotyczyć zarówno jakiegoś Archanioła, jak i samego Boga. Pomimo tego, że wcześniej nała sobie filiżankę herbaty, żadnej nie wypił i zamiast tego po prostu siedział w ciszy otaczającej go galaktyki astralnej. Zaczynał myśleć, że jednak wszystko stracone, dopóki nie usłyszał kroków i nie obrócił się w prawo.

Metatron wrócił, wraz z szóstką swoich skrzydlatych oczu, po czym powoli usiadł i złożył ręce.

– Rozmawiałem o tym z kilkoma aniołami, w tym z samym Rafaelem.

– ...I? – zapytał Stolas, a serce na chwilę mu stanęło.

– ... Zgadzamy się pomóc. – Stolas miał już z całych sił wykrzyczeć podziękowania, jednak Metatron uniósł rękę. – Jest jednak kilka warunków.

Stolas wziął kilka głębokich oddechów i uspokoił się.

– Oczywiście. Mów.

– Po pierwsze, chcemy, abyście wsparli Hotel Hazbin księżniczkę Charlie i jej wysiłkach na rzecz odkupienia dusz grzeszników – stwierdził Metatron, ku wielkiemu zaskoczeniu sowiego demona. – Możecie ją wesprzeć publicznie lub prywatnie. To nie ma znaczenia. Prosimy jednak, abyście pomogli jej nie tylko finansowo, ale także na inne sposoby.

– Czy mogę zapytać dlaczego? – zapytał Stolas. Nie sądził, żeby Niebo miało zdanie na temat małego projektu Charlie. Zwłaszcza, że ​​prawdziwym celem zawsze było stworzenie nowych Niebios i Piekieł, aby powstrzymać eksterminacje i zakończyć Kryzys Populacyjny. – Nie żebym miał coś przeciwko niej lub bądź jej hotelowi. Ciekawi mnie tylko, dlaczego ci zależy.

– Jak sam wiesz, Lucyfer był kiedyś archaniołem. I chociaż on i jego bracia być do siebie wrogo nastawieni, wciąż postrzegają Charlie jako swoją bratanicę, którą zaczęli ją szanować i troszczyć się o nią na swój własny sposób – wyjaśnił Metatron, nalewając sobie kolejną herbatę, teraz nagle gorącą.  – W rzeczywistości kibicują jej wysiłkom ratowania grzeszników, zmuszając ich do pokuty, ponieważ taki jest jeden z celów Piekła. Jednak to przyciąga wrogów. Są... pewne osoby, które chcą, aby hotel upadł. Jeśli wesprzesz ich pieniędzmi i ochroną, zapewni jej to bezpieczeństwo i być może pomoże odnieść sukces.

Stolas miał się już zgodzić, dopóki nie przypomniał sobie o czymś, co sprawiło, że się skrzywił: Stella. Jego była żona mieszkała teraz w Hotelu Hazin z powodów, które wciąż były mu obce. Chociaż bał się czegokolwiek, co wiązało się z byłą żoną, była to niewielka cena, jeśli oznaczała wyleczenie Blitzy'ego.

– Bardzo dobrze, zgadzam się.

– Znakomicie. Po drugie, chociaż jesteśmy gotowi dać ci Lekarza Dusz, który wyleczy Blitzo, nie będziemy nikogo do tego zmuszać – powiedział Metatron, a oczy Stolasa rozszerzyły się. – Taki był warunek Rafała. Traktuje swoich osobistych uczniów jak własnych synów i córki, a Lekarze Dusz nie są tu wyjątkiem. Wierzy, że uda mu się znaleźć takiego, który z własnej woli podejmie to wyzwanie, ale jeśli nikogo nie znajdzie, nie będzie mowy o porozumieniu. Oczywiście, jeśli nie zaoferujemy ci Lekarza Duszy, nie będziemy cię zmuszać do przysięgania nam wierności na zawsze.

Stolas zacisnął pięści. Nic nie mógł z tym zrobić. To nie było w jego mocy i wątpił, czy byłby w stanie dać zaoferować coś więcej, biorąc pod uwagę, że oddał już wszystko aniołom.

– A ostatnie?

– To ostatnie wymaga zgody pana Blitza – powiedział Metatron, mocno pochylając się do przodu. – I.M.P. musi zostać rozwiązane.

_________________

*Excelsis Mors – z łaciny: Wysoka Śmierć.

**401K – rodzaj emerytalnego planu oszczędnościowego w Stanach Zjednoczonych.