Uleczyć Blitzo
Moxxie zawsze zastanawiał się, co
powiedzieliby jego rodzice, gdyby wiedzieli, że dołączył do firmy zabójców,
mających dostęp do świata żywych. Ale jak ich znał, pewnie kazaliby mu zabić
szefa, a potem skupić się na ważniejszych celach, które to im przyszłyby do
głowy. Gdyby nie fakt, że jakaś mała cząstka Moxxiego, rozmiarem przypominająca
orzeszka ziemnego, kazała mu troszczyć się o rodziców, nie zawahałby się przed
wpakowaniem im kulki w czaszkę.
Odsunąwszy na
bok myśli o zabiciu krewnych, Moxxie zerknął na innych pracowników, którzy byli
tymczasowo pod jego dowództwem, ponieważ ich faktyczny szef wciąż nie mógł
pracować.
Był
zaskoczony, kiedy Loona zasugerowała, żeby przejął kierownictwo na czas
rekonwalescencji jej ojca. Piekielny ogar nie chciała tego przyznać, ale nie
miała zdolności przywódczych i nigdy nie należała do towarzyskich osób. Nie bez
powodu większość jej przyjaciół stanowiła banda nieznajomych z internetu,
pomijając kilka wyjątków takich jak Octavia. Z kolei Millie, mimo całej miłości
Moxxiego, nadawała się bardziej na zabójcę niż szefa, więc ostatecznie to na
niego spadła rola przywódcy.
Aktualnie Loona przeglądała coś na swoim
telefonie, jak zawsze zresztą, podczas gdy Grimbeak ostrzył noże na wypadek
kolejnego zlecenia. Dzięki swoim umiejętnościom i doświadczeniu, sowi demon został
przyjęty do zespołu z otwartymi ramionami. Teraz, gdy mieli przy sobie bardziej
uzdolnionego zabójcę, mogli podjąć się bardziej wymagającym zadaniom, co
znacznie zwiększyło ich reputację w ciągu kilku ostatnich miesięcy. Oczywiście
Demon Goecji został tymczasowo wypożyczony przez Księcia Stolasa na czas
nieobecności Blitzo, zresztą Moxxie wolałby mieć przy sobie szefa, gdyby miał
wybór.
Życie w I.M.P.
już nie było takie samo. Zabawne. Gdyby rok wcześniej zapytać Moxxiego, czy
wolałby mieć spokojne i pozbawione stresów środowisko pracy, zamiast tego
chaotycznego i przyprawiającego o ból głowy, z którym musiał się mierzyć, w
mgnieniu oka odpowiedziałby „o kurwa, tak!”. Teraz, bez Blitzo, to wszystko
wydawało się… nudne. Było nijakie, nieciekawe; nic się nie działo. Jasne,
Blitzo często powodował zamieszanie i ściągał na nich kłopoty głupimi
wybrykami, ale te chwile były niezapomniane i często zbliżały ich do siebie
tak, jakby byli rodziną. Bez niego wydawało się, że nic się nie dzieje.
– Millie wciąż
jest w łazience? – zapytała Loona, unosząc wzrok znad telefonu. Zerknęła na
zaplecze, skąd dochodziły dźwięki miotania, co sprawiło, że aż się skrzywiła. –
Serio, jest taka od kilku dni. Znów ugotowałeś te gówniane flaczki?
– Nie. Od
kilku dni próbuję przekonać ją, żeby poszła do lekarza – stwierdził Moxxie,
potrząsając głową. Jego żona potrafiła być uparta, kiedy w grę wchodziło jej
zdrowie. – Ale wiesz, jaka jest Millie, jeśli chodzi o lekarzy. Ostatnim razem
musieliśmy ją całą trójką zaciągnąć do kliniki na obowiązkowe szczepienie.
Drzwi łazienki
otworzyły się z trzaskiem. Millie wyszła, wycierając dłonie w papierowy
ręcznik, który chwilę później wyrzuciła do pobliskiego kosza.
– Już mi
lepiej! Chodźmy! – oznajmiła z uśmiechem.
– Millie,
myślę, że tym razem powinnaś sobie odpuścić – powiedział Moxxie. Podszedł do
żony, pocierając tył głowy. – Znaczy, zdecydowanie nie czuje się dobrze i…
– Nic mi nie
jest, Mox. Po prostu strułam się czymś do jedzenia. To wszystko. –
Zachichotała, ale drgnięcie ogona zdradziło, że kłamała. – A teraz chodźmy
zabić kilku neokomunistów!
Moxxie
otworzył usta, gotów dalej się kłócić, ale ostatecznie z westchnieniem
zdecydował zostawić to na później. Musieli wykończyć grupę terrorystów, jeśli
chcieli wykończyć się ze zleceniem przed upływem terminu. Skinął na Loonę, a ta
otworzyła portal do świata żywych, którym trójka zabójców przedostała się do
Moskwy w Rosji. Wciąż było wcześnie, w tych stronach około godziny trzeciej, co
zapewniło im osłonę nocy.
– Dobrze, tak
jak planowaliśmy – polecił Moxxie, kiwając na Grimbeaka, który rozłożył
skrzydła i poszybował na szczyt apartamentowca. Miał zacząć od najwyższego
piętra i tą drogą dostać się na dół, podczas gdy Millie i Moxxie zamierzali
uderzyć od parteru.
Nałożywszy
tłumik na pistolety CZ P-09, para chochlików wparowała do głównego korytarza i
po cichu skierowała się do windy, mijając drzemiącego przy biurku strażnika.
Nacisnęli przycisk na górę, poczekali na windę, wsiedli do niej i ruszyli na
kolejne piętro. Teraz wystarczyło tylko znaleźć odpowiednie mieszkanie, włamać
się tam z pomocą wytrychów i pozbyć się śpiących mieszkańców kilkoma strzałami
w głowę i tułów. Szybko i cicho, bez oporu i problemów. Czasami Millie podrzynała
im gardła i chichotała, podczas gdy Moxxie romantycznie wzdychał na widok
swojego anioła śmierci, pokrytego ludzką krwią.
Oczywiście nie
we wszystkich mieszkaniach kryli się członkowie półświatka, dlatego Moxxie
zażądał, by klient sprecyzował cele, by uniknąć skrzywdzenia niewinnych. To
różniło się od metod, którymi zwykle posługiwał się Blitzo, ot tak zabijając
tych, którzy byli Bogu ducha winni. Mox miał nadzieję, że uda mu się to zmienić
po jego powrocie.
– W porządku,
ten jest ostatni – szepnął Moxxie, zwracając się do żony zaraz po tym, jak
otworzył drzwi. – Gotowa? – Nie dostał odpowiedzi. Millie stała ze spuszczoną
głową, jedną ręką trzymając się za brzuch. – Millie?
– Hmm? Och,
tak, jasne – zapewniła, wchodząc do mieszkania.
Ostatni z celi leżał bez życia na kanapie,
otoczony walającymi się po podłodze butelkami po wódce. Millie szybko
przemknęła w jego stronę, zatrzymując się na tyle blisko, by wycelować pistolet
prosto w jego głowę. Nagle w pokoju rozległ się bulgoczący dźwięk, a Millie
upuściła pistolet, zakrywając usta obiema rękami. Moxxie już miała zapytać, czy
wszystko w porządku, gdy nagle zwymiotowała wprost na człowieka.
Tyle że to nie
były normalne wymioty. Takie nie rozpuszczały mięsa i kości tak, jakby
zawierały w sobie kwas. Człowiek zawył z bólu, gdy całe jego ciało zaczęło się
powoli topić niczym Zła Czarownica z Zachodu. Skóra mu poczerwieniała, by po
chwili wyparować, ukazując mięśnie i kości, podczas gdy jego narządy zaczęły
wyciekać na podłogę w postaci stopionej mazi.
Millie jęknęła
i upadała na kolana, wciąż trzymając się za brzuch.
Pojmując, że
muszą szybko się stąd wydostać, Moxxie porwał żonę na ręce, niosąc ją niczym
pannę młodą. Popędził do windy, podczas gdy ludzie zaczęli wychodzić ze swoich
mieszkań, ściągnięci hałasem. Kilku zaczęło dzwonić na policję. Gdy tylko winda
znalazła się na samym dole, Moxxie bez tracenia czasu skierował się ku wyjściu.
Nie przestał biec, póki nie dostrzegł Grimbeaka przy portalu.
– Co się
stało? Usłyszałem krzyki, kiedy schodziłem z góry.
– Musimy wracać do biura! – ponaglił Moxxie, z
żoną na rękach wskakując do portalu.
Grimbeak szybko
do nich dołączył, a Loona zamknęła portal, gdy tylko przez niego przeszli.
Moxxie ostrożnie położył żonie na kanapie i pomógł jej usiąść, co skwitowała
jękiem.
– Loona,
szybko! Przynieś trochę wody! – rozkazał Moxxie, a Loona wzruszyła ramionami i
poszła do kuchni. Wciąż trzymał żonę za ręce, podczas gdy ta pocierała brzuch.
Wyglądała nieco blado. – Kochanie, wszystko dobrze?
– Uh, chyba
tak… Co się ze mną dzieje? – jęknęła sfrustrowana Millie. Kiedy Loona
przyniosła jej wody, wypiła ją jednym haustem. – Czuję się, jakby wywrócono
mnie na drugą stronę.
– Dość tego,
idziesz do lekarza! I żadnych „ale”, panienko! – wykrzyczał Moxxie, nie dając
okazji na to, żeby mu przerwała. – Tym razem zamierzam postawić na swoim,
Millie! Nie pozwolę, by przez twój upór coś ci się stało!
Loona
odchrząknęła, by ściągnąć na siebie ich uwagę.
– Jutro
idziemy odwiedzić tatę, więc możecie się z nami zabrać i Millie przy okazji
pójdzie się zbadać. Nie martwcie się o ubezpieczenie. Od tego mamy Stolasa.
– Czy naprawdę
mój pan stał się twoim rozwiązaniem na wszystko, co wiąże się z pieniędzmi? –
zapytał Grimbeak, unosząc brwi.
– A czy to jakkolwiek nadwyręża jego
oszczędności? – zapytała Loona. Grimbeak nie odpowiedział. – Tak, tak myślałam.
– Dobra, niech
będzie, ale żadnych zastrzyków – oznajmiła z irytacją Millie, krzyżując
ramiona.
– Jak możesz bać się zastrzyków, a
jednocześnie lubić noże, sztylety, miecze i broń z ostrymi końcami? — zapytał
Grimbeak, przechylając głowę.
– To po prostu
dziwne uczucie, tyle! Zresztą wszyscy wiemy, że szczepionki to potajemny
rządowy sposób wprowadzania nanomaszyn do naszej krwi, aby obserwować każdy
nasz ruch! – obwieściła Millie.
– Och, do
chuja pana, Millie! Przestań oglądać Alexa Jonesa w internecie!
***
Po przeteleportowaniu się z powrotem
do pałacu, Stolas z zaskoczeniem zastał odzianego w strój kamerdynera
Reginalda, czekającego na niego z dwoma kubkami gorącej herbaty.
– Dzień dobry,
Panie. Strażnicy powiedzieli mi, że widzieli jak panienka Loona biegnie
korytarzami tak, jakby się paliło. Kiedy zauważyłem, że ciebie również nie ma w
pokoju, zdecydowałem się przygotować herbatę na twój powrót.
Jeśli była
jakakolwiek dobra rzeczy w tym całym „porwaniu”, to na pewno fakt, że Stolas
spędzał z Octavią więcej czasu niż przez ostatnie lata. Kiedy Stella odeszła,
zostali we dwójkę (pomijając służbę i rodzinę Blitzo), więc musieli polegać na
sobie. Ani Stolas, ani Octavia nie chcieli być niepokojeni przez swoich
znajomych z wyższych sfer, zadających pytania od czasu rozwodu. Szczerze
mówiąc, to była jedna z kwestii, w których się ze sobą zgadzali: ani trochę nie
przepadali za szlachtą. Zbyt wielu przypominało Stellę, Nataszę i Aleksandra,
pomijając kilka wyjątków. To dlatego ta dwójka miała tak wielu przyjaciół spoza
ich własnej demonicznej rasy. Byli czarujący, wyjątkowi, a przede wszystkim
czuli się bardziej cywilizowani niż tak zwana „elita” ich społeczeństwa.
Popijając
herbatę, Stolas spojrzał na jedzącą naleśniki z masłem orzechowym Octavię.
– Więc o czym
chciałeś ze mną rozmawiać? – zapytała, wycierając usta.
Stolas
westchnął i polecił swoim służącym, by się oddaliły. Nawet jeśli wszyscy
wiedzieli, czego dotyczył jego plan ratunku dla Blitzo, wciąż pragnął wyznać
Octavii prawdę osobiście i na osobności.
– Cóż, zanim
zaczniemy. Jak się masz?
– Myślę, że
dobrze. – Octavia wzruszyła ramionami. Rozłożyła się na krześle, wciąż
ściskając kubek z herbatą. – Większość moich znajomych przestała wypytywać o
to, co się stało. To było… trudne, jeśli mam być szczera, ale ruszyłam dalej.
Loona okazała się bardzo pomocna.
– Masz
szczęście, że możesz liczyć na tak lojalną przyjaciółkę – stwierdził z
uśmiechem Stolas.
– Tak, dużo
rozmawiałyśmy o… jej ojcu… i tej kobiecie – wymamrotała Octavia, wzbijając
wzrok w podłogę, gdy wspomniała o kobiecie, której imienia unikała. – I o wielu
innych rzeczach.
Stolas zagryzł
wargi. Nawet po wykopaniu Stelli i rozwodzie, Octavia ani raz nie wypowiedziała
imienia matki. Zawsze nazywała ją „tą kobietą”, a gdy była zagniewana: „tą
suką”. Stolas nie zamierzał jej przed tym powstrzymywać, ale skłamałby, gdyby
stwierdził, że go to nie martwiło. Chciał o tym porozmawiać, ale wiedział, że
sama wypowiedzenie tego imienia sprawiłoby, żeby Octavia spróbowała roztrzaskać
coś z pomocą swojej magii. Nawet po szczęściu miesiącach rana, którą Stella
zadała swojej rodzinie, pozostawała dla nich zbyt świeża. To z jej winy Blitzo
zmagał się z traumą psychiczną i fizyczną, która pogrążyła w rozpaczy nie tylko
jego rodzinę, ale także ich.
Za jego
plecami krążyły niezliczone plotki na temat rozwodu. Wiadomo było, że nie było
między nimi prawdziwej miłości, ale był szacunek, a nawet do pewnego stopnia nawet
przyjaźń. Stella był kimś, komu Stolas ufał, nawet jeśli mieli swoje problemy,
ponieważ myślał, że po tysiącu lat ze sobą coś ich łączy. A jednak to ona kazała
porwać jego kochanka, torturować go, zgwałcić, doprowadzić niemal do szaleństwa
i prawie zabić. Stella mogła być temu przeciwna. Mogła tego wszystkiego żałować
i starać się uratować Blitzo, kiedy sprawy zaszły za daleko, ale to wciąż ona pozostawała
tą, która do tego doprowadziła.
Skrzywdzenie
kochanka było bolesne i niewybaczalne, ale to wciąż pozostawało niczym w
porównaniu z cierpieniem Octavii. Pierwsze trzy miesiące były ciężkie, a córka
często odwiedzała jego pokoju, wślizgiwała się do jego łóżka i przytulała,
wypłakując sobie oczy przed snem. Próbował załagodzić jej szloch piosenkami i
szeptami, ale nawet on czasami płakał. Kiedyś byli rodziną. Rodziną, która
miała swoje problemy, ale powoli je rozwiązywała. A teraz? Gniazdo zostało
rozbite, a gojenie się ran trwało długo.
I właśnie z
tych powodów Stolas nie potrafił wybaczyć swojej byłej żonie.
– Ale zgaduję,
że nie przyszedłeś, by rozmawiać o moich uczuciach – powiedziała Octavia,
odkładając kubek. Złożyła nogę i oparła na niej dłonie, po czym zmrużyła oczy i
z powagą zapytała: – Tato, co planujesz?
To było wręcz przerażające, jak bardzo w
tamtej chwili przypominała matkę. Stolas westchnął i spokojnie oparł się
plecami o krzesło.
– Chyba nie
powinienem się dziwić, że się zorientowałaś.
– Jeszcze nie
wiem wszystkiego – przyznała Octavia, wzruszając ramionami. – Ale widziałam,
jak rozmawiasz ze służącymi. Wszyscy wydawali się zdeterminowani i
podenerwowani z jakiegoś powodu. Poza tym podsłuchałam, że masz jakiś niebezpieczny
pomysł na to, jak ocalić Blitzo. Czymkolwiek to jest, musi być bardzo groźne,
skoro jeszcze tego nie zrobiłeś.
Z ciężkim
westchnieniem, Stolas powoli podniósł się i przeszedł kawałek, spoglądając na
ogrody, nad którymi tak ciężko pracował, zanim na powrót odwrócił się do córki.
Spróbował zebrać myśli i znaleźć odpowiednie słowa, by jej to wyjaśnić.
– To… więcej
niż tylko niebezpieczne, Octavio. Jeśli ktoś się dowie, to będzie koniec dla
nas i wszystkich, których znamy. Każdy demon z każdego kręgu przybędzie, żeby
nas zniszczyć. Nic nas nie uratuje. Nawet ucieczka do świata śmiertelników.
Odwrócił się i
spojrzał jej prosto w oczy.
– Gdyby
chodziło tylko o mnie, ocaliłbym Blitzo bez chwili wahania. Jest… dla mnie
ważny. Szczerze mówiąc, bardzo go kocham. – Stolas zamknął oczy i pozwolił, by
po jego policzkach spłynęły łzy bezsilności nad losem chochlika, którego nie
mógł uratować. Mimo całej swojej potęgi i doświadczenia, nie potrafił go
uleczyć. – Ale to ty jesteś światłem mojego życia. Odkąd przyszłaś na świat,
robiłem wszystko, byś czuła się szczęśliwa i kochana. Czasami wszystko psułem,
przyznaję, ale moja miłość do ciebie nie uległa zmianie od dnia, w którym się
wyklułaś.
– Tato… –
szepnęła Octavia, uśmiechając się.
– Nie mógłbym
zaryzykować ciebie. Dlatego tak długo się waham. Szczerze zapytałem każdego z
moich sług, mając nadzieję, że odmówią, bym mógł użyć tego jako kolejnej
wymówki, by przez to nie przechodzić. – Stolas zachichotał. – Ale najwyraźniej
jestem zbyt dobrym szefem, skoro wszyscy odpowiedzieli, że zostaną ze mną do
końca.
– Czy…
naprawdę jest aż tak źle? – zapytała nerwowo Octavia.
– Moi rodzice
najpewniej zabiliby mnie, gdyby wiedzieli, co planuję zrobić – odpowiedział
Stolas. Octavia przełknęła z trudem. – Bo to będzie zdrada najwyższej rangi. Widzisz,
jest jedna pewna grupa, która może pomóc Blitzo. Grupa tych, którzy są
ekspertami w uzdrawianiu, a ich zdolności przekraczają wszelakie oczekiwania.
Mogą leczyć nie tylko rany fizyczne, ale także psychiczne i emocjonalne. Mogą
wejść głęboko w twoją duszę i pomóc ci uporać się z ciemnością w tobie, by
umożliwić ci odnowienie. Robią to dla tych, którzy przybywają do ich królestwa
z depresją, lękami, schizofrenią i innymi chorobami psychicznymi. Nawet tymi
duchowymi.
Oczy Octavii rozszerzyły się, a na jej twarzy
odmalował się szok.
– C-chwila!
Mówisz o…
– O Lekarzach
Duszy – powiedział z szacunkiem Stolas. Nawet w piekle byli znani ze swojej
niesamowitej mocy. – Najwspanialszych uzdrowicielach w całym Królestwie
Niebieskim.
– Chcesz p-poprosić
anioły… nie, nawet nie anioły, ale Lekarzy Dusz, by uzdrowili Blitzo?! Najwyżej
postawione Cnoty w całej ich hierarchii?! Tych, którzy pobierają nauki od
samego Archanioła Rafała?! Archanioła, który leczy choroby jednym ruchem
nadgarstka?! – zapytała z przerażeniem. – Czyś ty oszalał, tato?! Niebiosa
nigdy nie pozwolą, by którykolwiek tutaj przybył i uleczył demona! Zwłaszcza
chochlika! Nie wspominając o tym, że gdyby to się wydało, Lucyfer wysłałby za
nami każdego Zwierzchnika, Szlachcica, Generała i Łowców Nagród w mniej niż
uderzenie serca! Osobiście przyszedłby po to, by nas zabić!
– Wiem o tym,
ale jaki mam wybór?! – krzyknął Stolas, uderzeniem pięści przepoławiając stół.
Octavia aż podskoczyła, podczas gdy on spróbował się uspokoić. – Octavio, jest
coraz gorzej. W całym Piekle nie ma niczego, co mu pomoże. Będzie dalej się
pogrążał, aż stanie się tak szalony, że albo wyląduje w zakładzie dla
obłąkanych, albo… zabije się.
– C-cóż,
wróci, prawda? – zauważyła nerwowo Octavia, chociaż czuła się okropnie, musząc
to powiedzieć. – B-Blitzo i tak wróci do życia po swojej śmierci. W końcu tylko
anielska broń…
– Wspomnienie
tego bólu pozostanie, Octavio – szepnął Stolas, potrząsając głową. – Śmierć nie
wystarczy, by demony po swojej śmierci zapomniały o tym, co je spotkało. To, co
przytrafiło się Blitzo, pozostanie z nim na zawsze, a szczególnie blizny
spowodowane przez pasożyta. Jedynym sposobem, by to zakończyć, byłoby dla niego
zabić się anielską bronią albo pozwolić, by ktoś zrobił to za niego. Widziałem to
podczas wojny między Starszymi a Diabłami. Kiedy zainfekowani pojmowali, że
śmierć nie ukróci ich cierpienia, sięgali po ostateczne rozwiązanie i skracali
swoje życia z pomocą niebiańskiej broni. Myślisz, że dlaczego niektórzy
samobójcy po prostu pozwalają się zabić podczas Dnia Oczyszczenia? Bo
niezależnie od tego, jak wiele razy sami kończyli swoje życie, ich ból nigdy
nie znikał. – Spojrzał na córkę ze strachem w oczach, coraz bliższy łez. – Nie
będzie lekarstwa dla Blitzo, jeśli posunie się tak daleko. Wyłącznie wieczne
cierpienie albo śmierć. To… jedyna szansa, jaką mamy…
Octavia wzięła
kilka głębokich oddechów i z westchnieniem pogrążyła się we własnych myślach.
Stolas wiedział, że taki wybór byłby ciężarem dla nich obojga. Doskonale zdawał
sobie sprawę z ryzyka i chciał, aby Octavia wzięła to pod uwagę przed
dokonaniem wyboru. Wszystko sprowadzało się do jej decyzji o ocaleniu Blitzo
przed nim samym. Stolas nigdy wcześniej nie widział Lekarzy Dusz w akcji, ale z
zasłyszanych historii wiedział, że byli skuteczni. Niektórzy ludzie, którzy
kiedyś byli nękani tajemniczymi problemami psychicznymi, wychodzili z nich
dzięki ich pomocy. A jeśli ktoś z problemami psychicznymi lub duchowymi
wkraczał do Nieba, spotykał Lekarza Duszy, by ten pozbył się dręczących go
obciążeń.
Nie znał
procesu, nie znał też środków ani mocy, których używali podczas tych działań.
Niebiańskie Cuda pozostawały tajemnicą dla wszystkich, z wyjątkiem Upadłych,
jednak ci nie byli w stanie osiągnąć podobnych efektów, jako że porzucili
boskość na rzecz bycia demonami. Jeśli jednak chodziło o moc, którą Stolas
widział niegdyś u aniołów, pracując z nimi w Czyśćcu przy budowie nowych
Niebios i Piekieł, byłaby to jedyna nadzieja, jaką mieli na uzdrowienie Blitzo.
– Jak chcesz
to zrobić? – zapytała Octavia, składając ze sobą ręce. – Kto by się na to
zgodził?
– Metatron –
wymamrotał Stolas, rozglądając się, zupełnie jakby wspomniany mógł go
obserwować. Mawiano, że miał tysiąc oczu, zaś te plotki nie wzięły się znikąd.
Miał swoje oczy wszędzie, nawet w Piekle, a one informowały go o wszystkim, co
się działo – czy to w Piekle, czy też w Niebie, na Ziemi albo w Czyśćcu. Poniekąd
przypominał Lorda Belzebuba z jego aktami, tyle że był bardziej irytujący.
Stolas wciąż pamiętał swoje zażenowanie, gdy okazało się, że Metatron z pomocą
swoich oczu odkrył, że lubił śpiewać pod prysznicem kawałki Ricky’ego Martina.
– On… najpewniej jest jedynym anielskim znajomym, jakiego mam. Pracujemy razem
już tak długo… i nawet jeśli nie myśli o mnie jak o przyjacielu, okaże dość
szacunku, by mnie wysłuchać.
– Ale wiesz,
że nawet jeśli Niebo wyrazi zgodę, będą oczekiwać czegoś w zamian – podsumowała
Octavia.
– Tak. –
Stolas podszedł do córki i położył dłonie na jej ramionach. – A ja mogę
zaoferować im tylko jedno…
***
Blitzo nienawidził rozmów z
jakimikolwiek lekarzami. Był pewien, że połowa gówna, które mówili, była po
prostu medyczną paplaniną, mającą sprawić, by brzmieli mądrze. A on nie był
głupi. Okropny w pisaniu, ale na pewno nie głupi. Wiedział, że ten psychiatra,
z którym rozmawiał, nie chciał niczego więcej, jak tylko rozłożyć ręce, dać mu
pigułki szczęścia i wyjść z grubym czekiem, żeby mogła wydać go na wyśmienitą
kuchnię i wino.
Nie miał
pojęcia, dlaczego ciągnęli to po tych sześciu miesiącach. Cóż, oczywiście przez
jego załamanie, ale przecież zawsze taki był. Trwał w tym stanie od blisko stu
lat, więc tym bardziej nic nie miało go naprawić w zaledwie jedną noc. Spędził
lata, trzymając to głęboko w sobie. Narkotyki, pieniądze, zabijanie ludzi i
sporadyczne skupianie się na zbudowaniu rodziny, którą pokochał przez ostatnie
lata.
I wystarczyło
zaledwie dziesięć dni, żeby to zniszczyć.
– Blitzo! –
Chochlik podniósł wzrok. Siedział na kanapie, gdzie psychiatra – olbrzymia
demoniczna kobieta – wpatrywała się w niego swoimi migoczącymi oczami, przed
sobą mając unoszący się notatnik i ołówek. – Proszę, skup się. W końcu nasze
spotkania są finansowane przez Księcia Stolasa.
Gdyby Stolas
był mądrzejszy, wydawałby pieniądze na coś przydatniejszego, pomyślał Blitzo,
sięgając po chipsy, które psychiatra przyniosła w ramach przekąski. Gryząc
jednego, Blitzo westchnął i ze znużonym wyrazem twarzy spojrzał w stronę okna.
– Więc co
mówiłaś?
– Pytałam, co
śniło ci się zeszłej nocy – powtórzyła, przewracając swoim wielkim środkowym
okiem. – Dotyczył twoich sióstr, prawda?
– Taa… I znów
nie udało mi się uratować – odparł gorzko Blitzo, patrząc gniewnie na swoją
terapeutkę. – Przynajmniej tym razem nie musiałem oglądać, jak moja starsza
siostra zostaje zgwałcona.
– Tak,
wspominałeś o tym kilka razy. – Kobieta zapisała kilka rzeczy. – Powiedz mi,
czy wiesz, kto odpowiada za śmierć twoich sióstr? Opisujesz to bardzo
szczegółowo, ale co z tym, który za tym stoi?
– Są martwi –
odparł Blitzo, krzyżując ramiona i nogi. – Zabiłem ich. Wszystkich. Zajęło mi
to lata, ale zrobiłem to.
– A jednak nie
wydajesz się z tego zadowolony – podsumowała psychiatra. – Dlaczego?
– Ponieważ
zbyt wiele mnie to kosztowało – zaczął i poczuł, że jego usta drżą, a puls
przyśpiesza. Nagle zobaczył jej uśmiech i poczuł dotyk ciepłego łuskowanego
ciała. Czuł zapach jej pierzastych włosów, a kojący głos rozbrzmiał w jego
uszach.
Podniósłszy
się, Blitzo ruszył ku drzwiom.
– Skończymy w
tym miejscu.
– Wciąż mamy
dwadzieścia…
– Kończymy! –
zawołał, zatrzaskując drzwi i ruszając ku swojemu pokoju. Wiedział, że zostanie
za to skarcony, ale miał to gdzieś. Kurwa, trudno było przejmować się
czymkolwiek!
Zignorował
spojrzenia personelu i po prostu skierował się do swojego pokoju. Zamknął
drzwi, zaryglował je i powoli oparł się plecami o ścianę, po czym zsunął się na
podłogę. Kiedy był już pewien, że nikt do niego nie przyjdzie, oparł głowę na
kolanach i w końcu pozwolił łzom popłynąć. Wspomnienia wróciły, a wraz z nimi
żal. Każdemu szeptowi jej głosu towarzyszył krzyk. Miękki, łuskowaty dotyk jej
ciepłej skóry został zastąpiony zimną i martwą kończyną w jego ramionach.
Dokonał zemsty, ale ostatecznie kosztowało go to zbyt wiele.
– Zella… – wyszeptał
Blitzo, ocierając łzy. – Tak mi przykro.
Nie mógł
uratować swoich sióstr. Nie mógł uratować swojej żony. Nie mógł nikogo
uratować, w tym siebie samego. To jego wina, że był tak słaby, że go dopadli.
Wszyscy ci słudzy Stolasa, którzy zginęli próbując go uratować, byli jego winą.
Loona i reszta też mogli zginąć. Mówią, że był tego wart, ale czy na pewno?
Blitzo powoli
wstał i skierował się do łóżka. Spod poduszki powoli wyciągnął żyletkę z
czerwonymi krawędziami i westchnął, wsuwając ją w prawą dłoń. Powoli podwinął
rękaw szpitalnej koszuli, by spojrzeć na blizny pod lewym nadgarstkiem. Demoniczne
zdolności sprawiły, że zaleczyły się i z czasem miały wyblaknąć, ale wciąż mógł
je odtworzyć.
Zaczął ponownie przecinać linie, jedną po drugiej, oddychając głęboko i upuszczając krew, by złagodzić ból. Gdyby miał wybrać pomiędzy bólem zadawanych ran a bólem, który czuł w sercu, niezależnie od dnia wybrałby ten pierwszy. W zasadzie, pragnął go.
Prześlij komentarz
0 Komentarze